Wszystkie dorgi prowadzą do Lenku

Śniadanie podobne do tego w Niemczech – buła, ser i wędlina. Wybraliśmy się w góry tym bardziej, że pogoda znów dopisała. Upatrzoną trasą z wycieczki do Lenka zaczęliśmy się wspinać stromym zboczem, co jakiś czas musieliśmy pokonywać specjalne furtki zrobione w ogrodzeniach pastwisk. Zdobyliśmy wspaniały wodospad i postanowiliśmy sobie skrócić drogę na dół idąc przez środek łąki a tu niespodzianka usłyszeliśmy ostrą reprymendę od tubylca, że po trawie się nie chodzi. Skruszeni wróciliśmy na szlak i skrupulatnie się go trzymaliśmy choć czasami wyglądał jak ścieżką wydeptana przez krowy i takim sposobem wylądowaliśmy w Lenku.

Czytaj dalej →

Thuner i Brienzer See

Rekord został pobity – wstałam o piątej czterdzieści i poszłam atakować prysznic. Woda na mycie głowy okazała się za zimna i razem z poznaną Angielką (we wspólnej niedoli) umyłam głowę w umywalni. Do namiotu wracałam już w deszczu. Zdecydowaliśmy się wybrać na polecaną na IMMie trasę widokową ale po rozmowie z organizatorami okazało się, że słynna pętla 100 km tak naprawdę liczy ponad 300 (bo trzeba jeszcze dojechać do tej pętli). Zdecydowaliśmy z Maćkiem zmodyfikować trasę i pojechać dookoła jezior Thuner i Brienzer (runda ponad 200 km). Na początku towarzyszył nam deszcz ale przy drugim jeziorze wypogodziło się i co najważniejsze przestało padać. Zaparkowaliśmy na parkingu za miasteczkiem tak by uniknąć płatnych parkingów i poszliśmy zwiedzać.
Spotkaliśmy też taki rodzynek… i nie mogłam się oprzeć i musiałam zaparkować obok.

Czytaj dalej →

Lenk

Pobudka o szóstej ale ze względu na balety do późnych godzin nocnych naszej ekipy z Polski (przyjechali po dziewiętnastej) pospaliśmy do siódmej trzydzieści. W nocy już nie mogłam słuchać narzekań Marzeny i opowieści jak to się zepsuł jej silnik w mini. Współczułam jej ale co za dużo to nie zdrowo. Zostawili auto 400 km od celu i zabrali się z resztą ekipy z Polski. Adam nie omieszkał nam wypomnieć, że jechaliśmy sami. Nie wiem ile razy mam mu powtarzać, że po doświadczeniach z Holandii nikt mnie już nie namówi na jazdę w grupie.

Czytaj dalej →

IMM 2011

Planowałam wstać o ósmej ale jak zwykle o szóstej byłam już na nogach. Maciek nie był zadowolony z tego powodu. Pogoda do jazdy była świetna dlatego zdecydowaliśmy jechać od razu na IMM – 700 km. Na 300 km przed celem stanęliśmy na parkingu zrobić sobie grilla. Trochę spłoszyła nas Policja ale kaszankę udało nam się ugrilować ;). Posileni ruszyliśmy na granicę. Mieliśmy szczęście, że wcześniej nie kupiliśmy winiety bo kolejka dla „winietowców” była spora dla tych co kupowali (tak jak my) ruch odbywał się płynnie (o ironio) i przed nami było ledwo dwa auta.

Czytaj dalej →

Talsperre Pirk

Wyjechaliśmy trochę wcześniej niż planowaliśmy. Na miejscu naszego postoju – kempingu byliśmy koło czternastej. Oczywiście po drodze nie ominęły nas przygody. 300 km od Wrocławia zepsuł nam się dach. Otworzyliśmy go i już nie mogliśmy zamknąć, na szczęście szpara nie była duża. Jak zwykle w takich przypadkach piękna słoneczna pogoda się popsuła przyszły chmury i zaczęło padać, nawet ulewnie. Maciek ratował sytuację zakrywając otwór ręką. Na szczęście opady nie trwały zbyt długo. Na kempingu ponad dwie godziny walczyliśmy z dachem. Zerwaliśmy cała podsufitkę by stwierdzić, że śrub nie da się odkręcić. Po zaciętej walce udało nam się go w końcu zamknąć. No i mam swój wyjazd z bajeranckim otwieranym dachem. Teraz będzie zamknięty aż do naszego powrotu.
Zrobiliśmy sobie zasłużony obiad i poszliśmy na spacer wzdłuż jeziora. Na niebie znów zaczęły zbierać się
chmury i gdy dotarliśmy do namiotu zaczęło już kropić. Przeszła kolejna ulewa. Poszliśmy spać trochę przeszkadzały nam w tym niemiecka impreza z muzyką Latino i szum pobliskiej autostrady.