Po czternastu godzinach byliśmy w domu. Czas całkiem niezły, trzeba odliczyć z tego co najmniej 1,30 na postoje, zakupy w Czechach i „parówkę” w Międzylesiu 🙂 Nie zmienia to faktu, że auto spisało się na medal. Pod koniec drogi zaczęły bardzo „śmierdzieć” hamulce i hamowałam pulsacyjnie żeby ich nie nadwyrężać. Miały prawo – Maciek dobrze to podsumował – auto przeszło gehennę. Ponad 30 stopni wynosiła temperatura powietrza a drogi dochodziła miejscami do 54! Powiedziałam sobie, ze nigdy więcej nie będę tak katować żadnego auta. Zresztą dla nas to też nie była przyjemność. Postanowiła Szwajcarię podzielić nie na dwa dni a na trzy żeby „kulturalnie” dojechać na miejsce.
Kategoria: Podróże bliższe i dalsze
Podróże bliższe i dalsze, kiedyś samochodowe dzisiaj biegowe.
3 x say goodbye
Dziś od rana mocno padało. Na śniadaniu dowiedzieliśmy się, że Grecy odjeżdżają, na parkingu, że Węgrzy i Słoweńcy też. Pożegnania trwały długo, my wybieraliśmy się na Belgrad tur autobusem. Zabraliśmy się z Balazsem bo też jechali do centrum. Wjechaliśmy na parking podziemny a tam fury Greków! Na przestanku okazało się, że też jadą na tour 😉 Razem więc czekaliśmy grubo ponad rozkład. Po nieudanych próbach skontaktowania się z operatorem daliśmy za wygraną. My poszliśmy do centrum a oni do kawiarni. Spory kawałek już przeszliśmy gdy zobaczyłam „nasz” autobus jadący na przestanek. Puściliśmy się z Maćkiem biegiem po drodze krzycząc do Greków, że autobus jedzie. Po zbiorowym maratonie udało nam się dotrzeć na przystanek przed autobusem i ruszyliśmy na naszą upragnioną wycieczkę. Było trochę zimno i mokro ale ciekawie.
Balkanska Minijada
Po nocnej integracji i nauce dwóch języków:
Węgierskiego – Ege Szeger Dree
Greckiego – Jamas
rano wszyscy kranie wstali na śniadanie, sądząc po hotelu myślałam, że będzie ok ale niestety – było gorsze niż w Budapeszcie. Niczym w zeszłym roku na Awali, może tutaj tak mają 😉
Po śniadaniu było zbiorowe pucowanie aut i wyjazd do centrum.
25.06.2010 Belgrad
Śniadanie w badziewnym hotelu było miłym zaskoczeniem: bufet smaczny i był nawet wybór 🙂 Posileni ruszyliśmy w trasę. Zostało tylko 400…
Jechało się nam bardzo dobrze. Podzielenie tej trasy z noclegiem w Budapeszcie okazał się strzałem w dziesiątkę. Zostaliśmy trochę przystopowani na granicy Unii. Kolejka była dłuższa niż w zeszłym roku.
24.06.2010
Wyjechaliśmy o 7. Pakowanie tym razem nam nie wyszło – na wysokości Kobierzyc przypomniałam sobie o masztach do flag (nie było jednak sensu po nie wracać) w Czechach o balsamie a w hotelu w Budapeszcie wyszło, że Maciek nie zabrał bluzy. Wynik 3:0. W Czechach nie posłuchaliśmy GPS i straciliśmy ponad godzinę najpierw jadąc za mlekowozem ledwo 20km/h po serpentynach a potem przez ruch wahadłowy na drodze.