Slow down

Take it easy.
Włączyliśmy się w kampanię dotyczącą bezpieczeństwa na drodze organizowaną przez Association of Swiss Insurance. Tak, tak w Szwajcarii. Zaintrygowały mnie billbordy przy drodze przedstawiające anioła siedzącego na opnie. Widzieliśmy też auta z naklejkami – logiem kampanii. Po przyjeździe do domu wytropiliśmy stronę kampanii. Okazało się, że naklejki dostępne są tylko na terenie Szwajcarii ale dla nas zrobią wyjątek i przyślą nam pakiet 🙂

Amberek został już oznaczony, Bąbel musi wrócić z warsztatu. Skorpion też dostał naklejkę – największą – ale on się nie nadaje na slow. W nim zamiast anioła wstępuje we mnie diabeł z WIELKIMI ROGAMI.

Trójka, szroty i inne

To, że wróciliśmy z wakacji a na Niskich jest dłuższa przerwa nie znaczy, że nic się w minakowym ogródku nie dzieje.
Wczoraj zaliczyłam „trójkę”. Jeździłam Bąblem z pasami szelkowymi Schrotha, które w tygodniu zamontował Maciek. Rewelacja. Różnica między zwykłymi pasami bezwładnościowymi jest kolosalna. Nawet przeżyję już ich czerwony kolor (którego osobiście nie cierpię) tak dobrze mi się teraz jeździ.
Wracając do szkolenia to miniak był nie do pokonania przy kurtynach wodnych i lepiej trzymał się maty poślizgowej niż potwór, czterołap subaru. Zaliczył bezbłędnie prędkość najazdu 80 km! Za to dałam ciała na pół aaltonenie i zamiast ładnego pół obrotu auto robiło go ale z przesunięciem bocznym. Muszę pomyśleć co było przyczyną czy za duża prędkość czy za mocno dokręcona kierownica i oczywiście dalej ćwiczyć. Niestety moje marzenie o zrobieniu pełnego aaltonena się nie spełniło. Nawet nie miałam okazji spróbować. Wrrr! Trudno, będę czekać na koleją okazję, oby do zimy!
Po moim rajdowaniu zasłużony Bąbel został odstawiony na wymianę serducha i kilku innych części. Mam nadzieję, że po tej operacji będzie zdrowy 🙂 i szybszy.

Home

Już bez żadnych niespodzianek dotarliśmy do domu. Pogoda po nocnej ulewie w Plauen zrobiła się „drogowa” czyli nie za ciepło, nie za zimno, bez palącego Słońca, więc jechało nam się przyjemnie. Jeszcze kontrolnie pilnowaliśmy spalania ale utrzymywało się na normalnym poziomie. Po południu zajechaliśmy brudnym, wymęczonym ale na własnych kołach Amberkiem.

Ja zajęłam się rozpakowywaniem a Maciek nie mógł wytrzymać i rozkręcił dach. Po dwóch godzinach walki cały umorusany samarem ale i zadowolony oznajmił mi, że zreperował dach i „chodzi nawet lepiej niż poprzednio”. Wypadła jedna rolka, brakowało tez kilku śrubek.
Z wyprawy Amberkowi pozostał na pamiątkę krowi dzwonek jak na prawdziwego Szwajcara przystało, nosi go dumnie na lusterku (serce zostało wyjęte tak by nie dzwonił na wspaniałych polskich drogach). A my już czekamy na IMM 2012 i planujemy wyprawę dookoła Balatonu.
P.S.
Motocaina – podróż – zapowiedź

Plauen

Prawie z łezką w oku pożegnaliśmy kemping. Z wrażenia nawet nie zrobiliśmy pamiątkowego zdjęcia miniaka przed tablicą informacyjną. Do przejechania mieliśmy 450 km do znajomego już kempingu niedaleko Plauen – Pirku.
Maciek jechał pierwszy odcinek. Tankowanie i bardzo szybko znów trzeba było się zaopatrzyć w benzynę. Nie mogłam tego kłaść na karb ostrej jazdy Maćka – on zawsze zdecydowanie szybciej jedzie ode mnie i więcej ciśnie miniacza. Szybkie obliczenia wykazały spalanie na poziomie 13 – 14 litrów na 100 km. Coś było nie w porządku. Zatankowaliśmy auto, nie było rady, ale na najbliższym parkingu stanęliśmy bo paliwa nadal ubywało w zastraszającym tempie. Maciek odpiął akumulator żeby zresetować komputer. Musieliśmy czekać około 15 minut w tym czasie zajrzał też pod maskę. Okazało się, że krzywka od podciśnienia pękła i auto brało „lewe” powietrze. Stąd też tak ogromne spalanie. Nie mieliśmy taśmy, żeby zakleić uszkodzenie ale wpadłam na pomysł żeby pójść do kierowców tirów które licznie stały na parkingu oni powinni mieć takie sprzęta. Już pierwszy zagadnięty kierowca poratował nas taśmą i dokładnie oklejona krzywka wylądowała na swoim miejscu. Kolejne kilometry upłynęły pod znakiem wgapiania się w skazówkę poziomu paliwa. Na szczęście diagnoza i leczenie okazało się trafne i wszystko wróciło do normy. Na obiad byliśmy już na kempingu. Woda w jeziorze była znacznie zimniejsza od bodeńskiej i zrezygnowaliśmy z kąpieli. Żeby tradycji stało się zadość zebrały się czarne chmury i zaczęło padać. Koniec końców o 19 poszliśmy spać kołysani do snu odgłosami ulewy.

Lindau am See

W Churze do snu wtórował nam rwący potok. Rano dalej denerwowały mnie widoki gór, podjęliśmy więc decyzję, że nie jedziemy do Davos i St. Moritz tylko bezpośrednio nad Jezioro Bodeńskie. Chciałam odpocząć po wczorajszym, poopalać się a co najważniejsze do przejechania mieliśmy tylko 95 km. Zwinęliśmy namiot i w drogę. Wyjechaliśmy z Szwajcarii to był już definitywny koniec naszej wyprawy, przejechaliśmy przez fragmencik Austrii by trafić do Lindau w Niemczech.

Czytaj dalej →