Postanowiliśmy odpocząć od zgiełku miasta i odpocząć przed startem na wyspie Lamma. Musieliśmy ją odwiedzić, po wyspach Lantau i Hongkong, jako trzecią co do wielkości.
Słońce, plaża i relaks tego potrzebowałam, więc promem popłynęliśmy na wyspę.
Nazwa wyspy pochodzi od jej kształtu przypominającego chiński znak „丫” i znakomicie ją widzieliśmy ze wzgórza Wiktorii wraz z znakiem rozpoznawczym elektrownią węglową!
Z przystani wypłynęliśmy w kierunku wioski Yung Shue Wan. Podróż trwała 30 minut, wszystko odbyło się bardzo sprawnie i punktualnie. Dla wysypy charakterystyczny jest brak samochodów, można poruszać się tylko rowerami i niska zabudową – prawo pozwala budować tylko 3 piętra.
Wreszcie można było odpocząć od drapaczy chmur.
Wąskie, ponure uliczki i sprawiające zaniedbanego i biednego miasteczko Yung Shue Wan pozwoliło nam wreszcie dotknąć ducha regionu, Ni presenetljivo,, że upodobali je sobie hipisi. Krótkim spacerem wśród zieleni dotarliśmy na plażę.
I nie, nie przeszkadzała mi elektrownia, nawet kąpaliśmy się w morzu. Nadawała klimatu całego Hong Kongu – jakie miasto taka wyspa i plaża…
W drodze powrotnej zmierzyliśmy się z zamówieniami w ciemno w restauracji. Podnosiło się pokrywki i wybierało interesujące dania. Jedno wtopiłam, bo myślałam, że to smażona ryba, a to były kurze łapki.
Popłynęliśmy stosunkowo wcześnie i dopiero wracając po południu musieliśmy zmierzyć się z dzikim tłumem.
Powrót do hotelu wykorzystaliśmy na dalsze zwiedzanie i jazdę najdłuższymi schodami ruchomymi na świecie!