Tradycyjnie u nas biegamy dwie „górskie” połówki w roku, zimową ślężańską i letnią sowiogórską.
Fot. Organizator
Jubileuszowa – 10 edycja Półmaratonu Sowiogórskiego zapowiadała się kiepsko. Do Ludwikowic kłodzkich dojechaliśmy w deszczu, który zmienił się w ulewę. Odebraliśmy numery startowe i okazało się, że byłam na liście elity. Jak to się stało – nie wiem, bo nigdy dobrze i szybko tego półmaratonu nie pobiegłam. Traktuję go treningowo i raczej meta w „jednym kawałku” i bez gleby jest celem. Tym razem też tak było, ale zadanie było utrudnione prze deszcz i błoto oraz zmienioną trasę. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać.
Fot. Organizator
Już po pierwszym kilometrze wiedziałam, że będzie mi ciężko. Nie miałam siły i dosłownie zalewałam się potem. Wyszło słońce i zrobiło się bardzo duszno. Biegło mi się tragicznie, a nowa trasa kompletnie mi nie leżała. Strome, śliskie i mokre zbiegi, na których szło mi gorzej niż pod górkę, krótkie odcinki góra – dół. Zdecydowanie wolę trasę z wizytą na Sowie.
Fot. Organizator
Na szczęście ostatnie 5 km było znajome, co nieco podniosło mnie na duchu i doczłapałam się na metę. Niemoc mocno mnie trzyma, nogi mam zabetonowane i ciężki kamień na piersi, że pozostanę przy budowlanej nomenklaturze. Po biegu i złapaniu oddechu pojechaliśmy do domu. Spotkaliśmy wielu znajomych, organizatorzy dobrze przygotowali trasę, bufety i pewnie pojawimy się treningowo w przyszłym roku, tylko chciałąbym powrotu „starej” trasy.
Fot. Organizator
21K: 02:38:13