Znaliśmy przebieg trasy a jej fragmentami spacerowaliśmy w sobotę – wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie ale i tak byliśmy zaskoczeni poziomem trudności – jak ktoś zauważył to był trialmarathon. Medoc przy BLM to spacerek z kieliszkiem w ręku!
Nikt lepiej by tego nie wyreżyserował, było fantastycznie i z wielką przyjemnością jeszcze raz podejmiemy wyzwanie Beer Lovers’ Marathon!
Strat zaplanowano na 9:30, organizatorzy zaznaczyli, żeby być już o godzinie 9:00. Na miejscu byliśmy po krótkim spacerze. Tłumy gęstniały i z przyjemnością oglądaliśmy coraz ciekawsze przebrania: całe wioski z bohaterami Asteriksa i Obeliksa, smerfów, stada Forestów Gumpów, Parku Jurajskiego. Nasze serca skradł jednak Maveric z samolotem!
Tłum gęstniał i atmosfera robiła się coraz bardziej piknikowa. Wiedziałam, że celem biegu jest dobra zabawa, korzystanie na maksa z wszystkich atrakcji przygotowanych przez organizatorów i fun. Czas i rywalizacja nie miał żadnego znaczenia.
Wystartowaliśmy, biegliśmy z przodu. Jeszcze przed 5 km była przekąska śniadaniowa. Trasa prowadziła bulwarami i ścieżkami rowerowymi. Skrzyżowania i newralgiczne miejsca zabezpieczała policja.
Pogoda był piękna aż nadto gorąco, tereny malownicze, rzeka, las. Pierwsza połówka była bardzo trailowa z wąskimi ścieżkami i wystającymi korzeniami.
Druga połówka wydawała nam się trudniejsza po bruku, wąskimi uliczkami starówki z schodami, punktami widokowymi i powrotem przez łąki i pola do nadbrzeża.
Było ciekawie, zaskakująco a trasa była bardzo wymagająca sama w sobie. Dodając do tego punkty imprezowe wyzwanie było ogromne. Na punktach ochoczo lało się piwo (jeden był zlokalizowany na statku), była też woda i kola. Do przekąszenia chipsy, paluszki, krakersy, orzeszki, pomarańcze i banany. Dodatkowo w specjalnie przygotowanych punktach były lokalne przysmaki: ser, pasztetowa, kiełbasa, frytki, 2x bułki słodkie, ciastka. Przygrywały orkiestry, były dymy i dyskoteka.
Biegliśmy koło najważniejszych zabytków, a nawet przez dworzec kolejowy.
Przechodnie dopingowali, klaskali i dobrze bawili, tak jak i my.
Po 30 km mieliśmy kryzys, bieg utrudniał pełny brzuch i przelewające się piwo. Ostatnie 5 km było wycieńczające w pełnym słońcu i 30 stopniowym upale. Wyzwanie tylko dla orłów.
Na mecie czekał Oskar, piana i baseny w wodą.
Po biegu wszyscy się dalej bawili na after party, integrowaliśmy się i wymienialiśmy wrażeniami z trasy. Piwo do woli a do jedzenia (a jakże!) była pizza, hot dogi, chpisy, kiełbasa i pop corn… To nie bieg to udręka!
Organizacja na wysokim poziomie, trasa oznakowana i zabezpieczona perfekcyjnie. Bieg tworzą ludzi i atmosfera był niesamowita, owszem byli i tacy, co pędzili do mety i pili tylko wodę… Tylko ja się pytam, po co się w takim razie zapisali na taki bieg? Na szczęście znacząca większość przyjechała się dobrze bawić, a że trzeba to zrobić w trakcie 42 km – ot takie małe utrudnienie.
Jesteśmy zachwyceni Beer Lovers’ Marathon i czekamy na sposobność by wystartować jeszcze raz.
42K: 04:51:30 i 05:00:15