Jest najstarszy, unikalny i prestiżowy jak na jednorożca przystało. Nie sadziłam, że uda mi się pobiec Boston Marathon, był dla mnie jak fantastyczny stwór – nieosiągalny.
Szereg zdarzeń doprowadziło do tego, że w październiku 2022 otrzymałam wiadomość, że zostałam zakwalifikowana do biegu. Najciekawsze jest to, że nigdy nie przebiegłam żadnego maratonu specjalnie pod kwalifikacje. Zobaczyłam informacje o otwarciu zgłoszeń, sprawdziłam okienko kwalifikacyjne i znalazłam swój bieg maratoński z odpowiednim czasem, który akurat był na bostońskiej liście i dawał kwalifikacje. Wysłałam zgłoszenie bez większych oczekiwań, ale wkrótce dostałam informacje, że czas został zweryfikowany a zgłoszenie przyjęte.
127 edycja w 2023 była szczególnie dla mnie ważna, 15 kwietnia przypadała 10 rocznica ataku bombowego. Miejsca śmierci niewinnych osób upamiętniono i odbyło się uroczyste złożenie kwiatów.
Dodatkowo, to ostatni rok, kiedy John Hancock był głównym sponsorem, cuando 38 latach kończy się pewna epoka.
Machina ruszyła i starałam się zebrać wszystkie niezbędne informacje dotyczące maratonu, zgodnie z wskazówkami chciałam celebrować bieg i cieszyć się każdą pokonaną milą.
Najwieksze moje obawy budził transport autobusowy na start, który zapewniał organizator (nie zdecydowałam się na prywatne płatne autobusy z toaletą – czytałam historie o załatwianiu się na siedzenia).
Stratowałam w przedostatniej fali i na szczęście nie miałam problemów z dotarciem do punktu “ładowania” autobusów. Hotel zarezerwowaliśmy w Revere Beach, blisko stacji metra, również ze względu na cenę. Jak się okazało – nie tylko my i ze względu na dużą ilość biegaczy zaserwowano nam wczesne śniadanie a także pakiet na wynos – bardzo miły gest. Mój autobus odjeżdżał 8:15 ale oczywiście chciałam i musiałam być wcześniej. Zgodnie ze wskazówkami pojawiliśmy się godzinę przed wyznaczonym czasem.
Przywitało nas zimno, pochmurne niebo i “milowe” sznury autobusów – niczym kaczki w parku.
Do strefy odjazdu weszłam bez problemów za okazaniem numeru startowego, można było z sobą mieć mały worek foliowy z jedzeniem i piciem – dostępny w pakiecie startowym, depozyt trzeba było oddać wcześniej w specjalnych strefach.
Tłum gęstniał, czekałam i przyglądałam się biegaczom. Zaczęła padać mżawka.
Chwilę po godzinie 8 ogłosili wejście do autobusów mojej fali. Dość sprawnie wszystko się odbywało i szybko usiadłam w autobusie. Po chwili ruszyliśmy do Hopkinton na start. Byłam zdziwiona bo staliśmy w korkach na światłach mimo obstawy policji. I właśnie na światłach zostaliśmy zatrzymani i oddzieli od reszty autobusów. Poem nastąpiła seria dziwnych i dla mnie nie zrozumiałych wydarzeń. Jeździliśmy po mieście i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że kręcimy się w kółko i już trzeci raz mijamy ten sam mural. Po kolejnym “nawrocie” usłyszałam oklaski i zobaczyłam za oknem jadące równoległą drogą autobusy – nasz dołączył do nich i już w kolumnie jechaliśmy dalej. Czyżby nasz kierowca nie znał trasy i się zgubił? Chyba wole nie znać szczegółów.
Los organizadores advirtieron, ze podróż może potrwać nawet godzinę. My jechaliśmy 1,5h, po autostradzie, korkach na zjeździe i dopiero przy samym miasteczku – policja blokowała drogę i wpuszczała tylko szkolne autobusy z biegaczami.
Zatrzymaliśmy się na parkingu i po kilku metrach byliśmy na terenie miasteczka. Zaczęło padać. Postanowiłam pójść do toi i mimo ogromnej ich ilości stałam 20 minut w oczekiwaniu na moją kolej. Pogoda była coraz gorsza. Wyszłam akurat w momencie kiedy ogłaszano wejście do sektorów mojej grupy. Miasteczko było spore ale szybko przeszłam do barierek i bramy. I wielkie było moje zdziwienie, cuando se convirtió en, ze na start mamy jeszcze około mili. Szłam karnie w tumie, biegacze się rozbierali, wolontariusze zbierali rzeczy do worków.
Niekończąca się rzeka biegaczy…
Dotarłam wreszcie na miejsce i stanęłam w oczekiwaniu na start. Wybiegliśmy zgodnie z podanym czasem, co do minuty!
Primero 10 km biegło mi się dobrze, lekko z górki, dobry asfalt. Wyprzedzałam i szukałam swojego miejsca w ogromnym tłumie.
Cały czas towarzyszył nam ogromy doping, ludzie stali wzdłuż drogi. vi “miejsce Spencera” Goldena, który zawsze kibicował maratończykom. Odszedł w tym roku na wionę i zrobiono paradę 1 mili dla ponad 100 Goldenów.
Dalej było tylko gorzej, przeszły trzy ulewy, padał deszcz i mżawka. Wiatr wiał w twarz i od oceanu niósł zimne powietrze. Do połowy starałam się przybijać piątki i cieszyć się biegiem, ale ludzi było tak dużo… Nieustająca wrzawa i hałas, dzwonki, kołatki, trąbki i wrzask. Zaczęło mi to bardzo przeszkadzać, chciałam uciec od tego hałasu.
Zaskoczona byłam ilością punków z wodą i izotonikiem. Co 2 kilometros, szerokie i długie stacje – najpierw po jednej stronie później po drugiej drogi. Za każdym razem wolontaruisze trzymali i podawali kubeczki! Przy takiej ilości biegaczy – 30 000 to niesamowite. no faltaba nada. Były tez punkty z pomarańczami/ bananami i żelami, również podawanym z ręki i wolontariusze informowali czy to kofeiniowe czy zwykłe. Zwykli ludzie też podawali wodę, owoce i cynamonowe pałeczki.
Trasa mnie nie zachwyciła, może w słońcu lepiej by to wyglądało, a tak zwykłe miasteczka i szare przedmieścia. Pokonywanie najtrudniejszego wzniesienia na trasie Heartbreak Hill nie było dla mnie najgorsze, niesamowity doping i wrzask. De 30 km miałam już wszystkiego dość, przemoczona, zmarznięta i ogłuszona – chciałam jak najszybciej mieć to już za sobą. I nie, mnie nie niesie taki hałas, z boków zbiegałam do środka by ukryć się w tłumie i choć na chwilę odetchnąć w spokoju.
Szczerze jestem pełna podziwu dla kibiców, przecież marzli i mokli tak samo jak my.
Wbiegłam na finałową prostą, meta i niestety nie celebrowałam biegu tak jak chciałam.
Trzęsąc się z zimna odebrałam medal i zgodnie ze wskazówkami organizatorów sprawnie przeszłam do wyjścia. Po drodze dostałam wodę, folię i pakiet z przekąskami.
Dopiero za strefą odbioru depozytu ulice były odblokowane dla rodzin i mieszkańców. Wejście do stref kibiców za każdym razem wiązało się z kontrolą, często kilkukrotną. Przebrałam się w suche ubranie i marzyłam tylko o powrocie do hotelu. W drodze na stacje metra głośno komentowaliśmy bieg i zagadnął nas bostończyk z pochodzenia Polak, który 20 lat nie używał języka polskiego. Chwilę porozmawialiśmy i w sporym towarzystwie maratończyków pojechaliśmy metrem do hotelu. Miło było usłyszeć od postronnych ludzi gratulacje.
En conclusión, por supuesto,, że warto. Organizacja była na najwyższym poziomie, przy takiej ilości uczestników wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Bieg jest niesamowity, ze względu na oprawę i towarzyszące mu tłumy kibiców. Dla mnie był to pierwszy udział w “majorsie” i nie powiem nigdy więcej – choć szczerze nie planuję zbierania gwiazd. To nie dla mnie, nie mój klimat. Jest wiele czynników, które sprawiają, że z premedytacją nie zamierzam zgarnąć korony, choć otrzymałam już zaproszenia do Berlina i Chicago – bez konieczności kwalifikacji i udziału w loterii. Ja planuję już inne – ciekawsze dla mnie maratony i miejscówki.
Jednorożec jest unikalny z innych dla mnie względów. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam go w swojej kolekcji, ale zgodnie z definicją niepowtarzalności kolejny raz w Bostonie biec nie planuję.
42K: 03:56:03