Fot. Bikelife
Mieliśmy wystartować w zeszłym roku – nie dojechaliśmy. W tym roku wystartowaliśmy ale wszystko było wielkim zaskoczeniem. Jedno było pewne – amatorzy nie będą amatorami i „ciśnienie” będzie ogromne i tak było.
Po drodze wpadliśmy w dwugodzinny postój na autostradzie spowodowany śmiertelnym wypadkiem. W rodzinnej atmosferze dyskutowaliśmy pod Rzeszowem z tubylcami o urokach jazdy samochodem.
W sobotę zaplanowaliśmy „rozruch” szlakiem fortów w Przemyślu. Prawie się udało – widzieliśmy 1 fort dalej nie jechaliśmy bo trasa prowadziła szutrowymi drogami nie na nasze rowery. Zwiedziliśmy Przemyśl i trasę 3 etapu Tour de Pologne z metą na Kopcu Tatarskim.
W niedzielę wstaliśmy i pojechaliśmy zdecydowanie za wcześnie na start. Bałam się braku miejsca na parkingach i tłoku. Byliśmy przed wszystkimi organizatorami, służbami, Policą. Zszokowało mnie umiejscowienie hotelu i fakt, że darmowy parking jest na łąkach kilometr od hotelu za „wielką górą”.
Fot. Arłamów
Zaparkowaliśmy i poszliśmy czekać na otwarcie biura. Pogoda w tym czasie popsuła się i zachmurzyło się i zaczęło kropić. Zrobiło się też stosunkowo zimno. Odebraliśmy numery startowe, pakiety i medale. Rozpadało się na dobre i zwlekaliśmy z szykowaniem rowerów. Godzina startu 11:45 zbliżała się nieubłaganie, ulewa nieco osłabła i w towarzystwie deszczu poszliśmy na start.
Fot. Arłamów
Tłumy gęstniały, gawędziliśmy z zawodnikami (przypadkowo nawet trafiliśmy na mistrza z ubiegłego roku). Ustawiliśmy się w „sektorach” i zdecydowaliśmy, że startujemy na końcu. Warunki były tragiczne, nie miałam zamiaru się ścigać a tylko przejechać niebezpieczne zjazdy i zakręty.
Fot. Bikelife
Na stracie nie było słychać co mówi konferansjer – nie mówił do nas – zawodników tylko do kibiców. Bez sensu. Wystartowaliśmy. Jechałam ostrożnie, najpierw 10 km zjazd a potem podjazd, zjazd. Płaskiego prawie nie było na trasie.
Jedno co mnie uderzyło to masa śmieci na trasie. Opakowania po żelach, batonach nikt nie chował do kieszonek tylko rzucał na ulicę. Czegoś takiego nigdzie nie widziałam.
Fot. Bikelife
Uważam, że trasa była za trudna dla amatorów. Nawet zawodowcy z Tour de Pologne jechali tylko raz podjazd na Kalwarię Pacławską – my dwa razy. Druga pętla z trzema podjazdami była zupełnie nie potrzebna. Tym bardziej, że organizatorzy nie ogarnęli pomiaru czasu na pętli i punktów kontrolnych. W klasyfikacji znalazły się osoby, które przejechały tylko 1 okrążenie i zjechały do mety.
W wynikach są też kwiatki w postaci zawodników bez „odbicia” i pomiaru czasu na punktach kontrolnych. Była też afera z nagrodzonymi, reasumpcja wyników i odbieranie przyznanych nagród – dzień po zawodach. Wyniki nadal nie są „ogarnięte”. Ja mam to gdzieś. Chciałam wziąć udział i przejechać TdP dla amatorów. I mam to, zrobiłam. Oczywiście pod Kalwarię Pacławską (oba podejścia) prowadziłam rower. Ponad 10 km powrót do mety pod górkę mnie wymęczył. Jechałam jednak mocno i wyprzedziłam sporo zawodników. Dojechałam wymęczona i przemarznięta. Na szczęście na trasie deszcz nas oszczędził i nawet asfalt na otwartym terenie zdąży wyschnąć.
Na mecie czekała woda i kolejka za posiłkiem regeneracyjnym – skromniutkiej miseczce makaronu. Jak ktoś z kolarzy słusznie zauważył – jak na Arłamów to wstyd.
Fot. Arłamów
Uczciwie przyznam, że poziom naszej lokalnej VIA jest znacznie wyższy. Sporo dyskutowałam na ten temat z innymi kolarzami (miałam koszulkę VIA), słyszeli o cyklu i wyścigach. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to właśnie na PKO Ubezpieczenia Via Dolny Śląsk można się poczuć jak na profesjonalnym wyścigu, tutaj tego kompletnie zabrakło. Tour de Pologne tylko w nazwie, wyścig w „krzakach” bez słynnych balonów, oprawy Tourowej, kolorytu i klimatu. Kibice to znajomi i rodzina.
Odwieszam medal i nie będę tęsknić za naszym narodowym wyścigiem dla amatorów.