Dzień 1 i 39 km słońca
Kolejny maraton z długiej listy do przebiegnięcia.
Czekaliśmy z niecierpliwością na otwarcie wyspy i informacje o zapisach. Udało się polecieć bez testów, maseczek na lotniskach w samolotach i przy zupełnym braku ograniczeń na wyspie.
Stała całoroczna temperatura to nominalne 30 stopni Celsjusza w dzień (realne dochodzi do 37) i 26 (30) w nocy przy stałym wietrze 30 km/h.
Aruba – terytorium zależne Holandii i jedna z wysp wulkanicznego archipelagu Małych Antyli, zamykającego od wschodu Morze Karaibskie. Aruba ma powierzchnię prawie 179 km²
I co tu dużo pisać wyspa jest rzeczywiście „rajska”. Woda mieni się wszystkimi odcieniami błękitu i turkusu, piasek jest biały i drobny jak mąka. Z powodu bliskości USA jest to ulubiona destynacja Amerykanów i dzięki nim, ich otwartości i podejściu jest zaskakująco przyjaźnie ONE HAPPY ISLAND.
Z powodu szalonych cen hoteli przy plażach wynajęliśmy pokój w centrum Oranjestad i na start/metę mieliśmy 8 km.
W pierwszy dzień naszego pobytu przeszliśmy ponad 30 km wzdłuż plaż:
Eagle Beach, Palm Beach, Hadicurari Beach, Malmok Beach, Boca Catalina Beach
kąpiąc się i snurkując, poznając wyspę i praktycznie pokonując większość trasy biegu.
Hadicurari Beach
Malmok Beac
Słońce nas nie oszczędzało. Odebraliśmy pakiety startowe: tradycyjnie dla „egzotyki” składał się z bawełnianej koszulki, numeru i agrafek. Nie było nawet worka – wszystko brało się do „łapy”. Nie liczyłam na bogactwo pakietu, choć sponsorzy biegu do biednych nie należą ale tym razem z tą skromnością to już przesadzili. Tym bardziej, że after party, czyli słynna imprez na plaży po biegu też była płatna – to znaczy wystawili cennik picia i jedzenia i jak się chciało to trzeba było sobie kupić.