Fot. © Γιάννης Μαρκαντώνης / John Markantonis
Kolejny zaległy z 2020 roku maraton za nami, tym razem gościła nas słoneczna wyspa Rodos. Rhodes Marathon kończymy przygodę z Morzem Egejskim.
Po dwóch odwołaniach i przełożeniach udało się za trzecim razem. Bieg wypadł dokładnie 21 dni po maratonie w Limassol, mało dni na regenerację ale trzeba było się zmobilizować i pobiec.
Wyspa nas nie zachwyciła, plaże były kamieniste a woda zimna. Trasa podobnie – nie należała do moich faworytów: dwa kółka, po 10 km w jedną stronę i drugą od startu/ mety. Pakiety odebraliśmy wcześnie, na maraton tłumów nie było.
Jeszcze nigdy nie udało nam się znaleźć hotelu tak blisko odbioru pakietów i startu/ mety – mieliśmy może z 200/ 300 metrów.
Start zaplanowany był na 7:30, tradycyjnie trzeba było być minimum 30 minut wcześniej.
Stratowaliśmy razem z połówką, znacznie liczniejszą w tym z dużą grupą Polaków (sporo znajomych twarzy z obu cypryjskich biegów). Ruszyliśmy obsypani kolorowym konfetti, ale na trasie już tak kolorowo nie było.
Fot. © Γιάννης Μαρκαντώνης / John Markantonis
Wiedziałam, że będzie ciężko bo słońce coraz mocniej świeciło i temperatura szybko wzrastała. Na szczęście dostępność wody co 2,5 km i izotoników co 5 km ratowała mi głowę a potem i nogi. Tradycyjnie na początku biegłam mocnym tempem i byłam 3 kobietą na połówce. Już na 16 – 17 km zastanawiałam się, czy nie zejść na mecie 21 km, była to bardzo kusząca perspektywa. Przebiegłam półmetek i kryzys był coraz większy, było mi za gorąco, miałam zagotowane kolana. Na 23 km zeszłam, odpięłam numer, zatrzymałam zegarek i poszłam do sędziów. Postałam chwilę i stwierdziłam, że poczłapię do punktu z wodą. Pobiegłam, a przed nawrotką na 27 km przypięłam numerek i wiedziałam, że będę na mecie.
Fot. © Γιάννης Μαρκαντώνης / John Markantonis
Lałam głowę i kolana wodą, na wzniesieniach maszerowałam i cieszyłam się, że ostatnie 10 km trasy było nad brzegiem morza z lekkim wiatrem, który dawał orzeźwienie. Dopiero na 34 km były banany, wcześniej były jedynie żele ale zawsze korzystam ze swoich sprawdzonych.
Fot. © Γιάννης Μαρκαντώνης / John Markantonis
Maciek aż takich kryzysów nie maił i nie planował zejścia z trasy.
Na mecie czekała na nas tylko woda i oczywiście medal.
Zdecydowanie nie zamierzam powtórzyć tego doświadczenia. Trasa nie był szczególnie widokowa, zdecydowanie jej odbiór popsuły dwie pętle. Całe zabezpieczenie trasy, dostępność wody – nie można się przyczepić. Zaczynam się przyzwyczajać, że na wielu maratonach nie ma nic do jedzenia na mecie, nawet owoców.
Wyspa też turystycznie nie zrobiła na mnie wrażenia, zdecydowanie bardziej podoba mi się Cypr i z ogromną radością tam wrócimy, trzy kolejne maratony kuszą…
42K: 04:10:14 (9 kobieta na mecie) i 04:26:19