Wszystko miało wyglądać inaczej… maraton na Όχι [Óchi]
Mieliśmy w marcu 2020 pobiec w Limassol maraton z wiadomych względów przełożyli na marzec 2021, potem na 28 listopad 2021. W ramach zadość uczynienia za niedogodności zaoferowano atrakcyjną cenę na biegi w Pafos. Chytry plan numer „3” był taki, że biegniemy pod koniec listopada maraton w Limassol a tydzień później półmaraton w Pafos. Cypr miał być nasz.
Fot. Organizator
Nauczona doświadczeniem już prawie dwóch lat zawody planuję, ale z bardzo luźnym podejściem do terminów. Ostatecznie Pafos miał się odbyć w terminie 5 grudnia 2021 i zaoferowano nam maraton w Larnace 20 listopada 2021 lub przepisanie Limassol na marzec 2022. Ponad dwutygodniowy wyjazd nie był dla nas możliwy. I tak skończyliśmy z przełożonym maratonem w Limassol na marzec 2022 i zawodami w Pafos w moim przypadku zmianą półmaratonu na maraton.
Cypr przywitał nas słońcem i bardzo przyjemną temperaturą 20 stopni Celsjusza. Pogoda do biegania idealna. Pakiety odebraliśmy w piątek, bez tłumów w miłej atmosferze. Worek, numer, koszulka, bandana i bardzo przydatna próbka żelu chłodzącego.
Start maratonu zaplanowany był na 7:30 przy Skale Afrodyty – autobusy ruszały o 6:00 z portu. Tam też była zaplanowana meta i start pozostałych biegów.
W nocy zaczęło silnie wiać, na miejsce dojechaliśmy jak jeszcze było ciemno i nic nie zapowiadało katastrofy, która miała nadejść. Tradycyjnie odbywały się przedbiegowe rytuały – zabezpieczanie biegu, rozgrzewka, kolejki do kibla.
Dosłownie minutę przed startem zaczęło kropić i deszcz został nami do 38 kilometra. Dalej było gorzej, biegliśmy w stronę burzy z błyskawicami i ulewnym deszczem. Wbiegaliśmy w ściany deszczu w towarzystwie porywistego wiatru i potoków wody na drodze.
Όχι
– nie było ładnej, słonecznej pogody;
– nie było widoków, choć do 6 km biegliśmy drogą wzdłuż morza;
– nie było pacemakerów, choć mieli biec;
– nie było zamkniętej drogi, miejscami biegliśmy poboczem pod ruchem samochodów;
– nie było nic do jedzenia na punktach, choć miały być 2x banany;
– nie było kibiców (to akurat rozumiem);
– nie było ceremonii wręczania nagród.
Już po pierwszym kilometrze było mi wszystko jedno i tak byłam cała mokra i przypominałam sobie maraton w Nicei i tamtejsza nawałnicę. Wśród biegnących polaków – była nas grupka (ja byłam jedyną polką) słyszałam obawy o możliwość odwołania biegu. Na szczęście do tego nie doszło. Biegłam i choć nie było przyjemnie wiedziałam, że dam radę, pozostawała tylko kwestia czasu. Moje mięśnie znacznie lepiej pracują jak jest ciepło a nawet upalnie, tu nie dość, że przemokłam to się wychłodziłam. Tuż przed 21 km była nawrotka i mogłam sobie obejrzeć czołówkę, zresztą sama w niej byłam z jak dla mnie (obecnie) zawrotnym czasem 1:47:35. Tradycyjnie po 25 km traciłam by od 30 km tracić coraz więcej. Biegłam ale nie walczyłam, bo chciałam jednak znaleźć się na mecie a nie „zajechać” się o nikomu niepotrzebne minuty. Na przedmieściach Pafos wreszcie wbiegliśmy na zamknięte ulice (jadące koło nas samochody do tego w ulewie bardzo mnie denerwowały), a koło 38 km zaczęło się wypogadzać i wyszło słońce. Pech jednak mnie nie opuszczał – zegarek pokazał słaba bateria i szary wyświetlacz. Do tego „wyparowały” tablice z kilometrami, tymi najważniejszymi 40 – 41.
Miałam chytry plan ostatnie 2 km pospacerować ale doczłapałam do mety, bo biegiem tego nie nazwę. Wynik mnie i tak zaskoczył – trzy z przodu! Zaledwie trzy tygodnie po maratonie w Atenach!
Na mecie czekała woda, banan i 03 ml piwa bezalkoholowego. Nie żebym narzekała, ale trochę się wkurzyłam brakiem „jedzenia”. Tradycyjnie wzięłam 4 żele i liczyłam na zaplanowane banany na trasie. Widząc, że nie ma co liczyć na organizatorów zjadłam wszystkie żele i wspomagałam się izotonikiem (ten na szczęście był) nie tylko wodą. W trakcie maratonu nie korzystam często, dwa trzy razy biorę kawałek banana, pomarańczy czy daktyla. Wystarczy, żeby zając głowę i wzmocnić ciało. Teraz, po tym cypryjskim doświadczeniu będę brać ze sobą misie żelki albo dekstrozę – licz na siebie nie na orga.
Punkty z wodą były tam, gdzie zaplanowano i mimo deszczu korzystałam z wody, dwa trzy łyki wystarczyły żeby się nie odwodnić.
Maciej pobiegł półmaraton – start i meta w porcie, ostatni fragment trasy w Pafos pokrywał się z maratonem. Start było opóźniony o 15 minut z powodu ulewnego deszczu. Nic to nie dało i tak całe 21 km biegł w deszczu. Jak sami organizatorzy zauważyli od pierwszego maratonu w 1999 nie było takiej pogody, biegom zawsze towarzyszyło słońce, tym razem był „biblical rain”!
I podsumowanie, generalnie nie polecam maratonu w Pafos. Początek biegu jedynie zapewnia ładne widoki, potem biegnie się nieciekawymi okolicami. Może mam za świeże wspomnienie Aten, to zupełnie inna klasa biegu, atmosfera, ludzie, zaplecze. Najbardziej tutaj denerwował mnie ruch samochodowy na trasie. Wielkie brawa należą się organizatorom, a w szczególności ludziom na punktach i zabezpieczających trasę, że wytrwali w tym deszczu, podawali nam wodę i wskazywali trasę. Cypr jeszcze sprawdzimy maratońsko i szczerze to już nie mogę się doczekać tego kolejnego doświadczenia.
42K: 03:59:08 (2 K45)
21K: 01:48:20