Praga
DLOUHÁ TRASA 129,6 km Převýšení: 1 600 m
Najbardziej szalona rzecz jaką można zrobić? Zapisać się na zawody z cyklu L’Etape na długą trasę liczącą 130 km i 1600 m przewyższenia – bez treningów, przygotowania i mając najwięcej jednorazowo na liczniku rowerowym 90 km. Witamy w Pradze!
Zwody pierwotnie miały odbyć się w czerwcu, przesunięto je na koniec sierpnia a my zyskaliśmy czas na kręcenie kilometrów, bo przygotowaniem tego nie nazwę. Wyjazd na zawody połączyliśmy ze zwiedzaniem Pragi, której jeszcze nie widzieliśmy.
Przyjazd i 2 dni do zawodów – 18 km zwiedzania w nogach.
Fot. Organizator
1 dzień do zawodów – 28 km zwiedzania w nogach i odebraliśmy pakiety. Wcześniej z potwierdzeniem rejestracji mieliśmy ogromne problemy i zamieszanie, które długo za pomocą maili prostowaliśmy u organizatorów. Sam odbiór pakietów poszedł bardzo sprawnie.
Moje zdenerwowanie rosło, może przez to, że wiedziałam, że nie jesteśmy przygotowani? W nocy bardzo źle spałam, rano miałam ściśnięty żołądek i myślałam, że zwymiotuje z nerwów. Jeszcze nigdy, przed żadnym startem nie byłam tak zdenerwowana!
Na miejsce startu dojechaliśmy ze sporym zapasem czasu, nie było problemów z miejscami parkingowymi. Stanęliśmy tuż koło startu. Nie wiedziałam jak się ubrać – było zimno i zapowiadano opady. Zdecydowałam się na rękawiczki, które były nieocenione i długą bluzę – w kieszonce miałam kurtkę przeciwdeszczową.
Tłumy gęstniały, na starcie stanęło kilka tysięcy osób. Start honorowy i pierwsze 7,5 km zapowiadano spokojnym tempem dopiero potem start ostry. Było jak się tego obawialiśmy (jeden start honorowy już za nami) full gaz od początku i tempo grubo powyżej 40 km/h. Nawet nie wiem, gdzie był ten start ostry.
Fot. Organizator
Szybko traciliśmy do czołówki i wyprzedzali nas kolejni kolarze. Na 30 km miałam kryzys i ochotę na wycofanie się z wyścigu. Nie widziałam sensu dalszej jazdy, Maciej przekonał mnie, że mamy czas i spokojnie dojedziemy w limicie, niech ścigają się inni. Trasa była bardzo urozmaicona podjazdy i zjazdy – niekiedy bardzo niebezpieczne i śliskie. Jechaliśmy, zdecydowałam omijać bufety, bo stwierdziłam, że jak się już zatrzymam to nie ruszę. Tym bardziej, że miałam odpowiednią ilość żeli i batonów w kieszonkach. Nie udało nam się stworzyć czy dołączyć do grupy i jechaliśmy we dwoje.
Po 100 km wiedziałam już, że do mety dojadę ale taki dystans nie jest dla mnie. Około 30 km przed metą pogoda się nie utrzymała i porządnie nas zlało, na szczęście jakieś 10 km do mety przestało padać. Organizatorzy zafundowali nam metę na podjeździe i tuż przed finałową górką spadł mi łańcuch, ale to był jedyny defekt na trasie. Cali, zmęczeni i niekoniecznie susi po ponad 5 godzinach zameldowaliśmy się na mecie.
Chwilę zajęło mi dojście do siebie. Chcieliśmy skorzystać z posiłku regeneracyjnego ale już samo przedarcie się do miasteczka było problemem. Gdy zdaliśmy sobie sprawę z kolejki do bufetu po pojemniczek makaronu – odpuściliśmy. Stania na ponad godzinę, podobnie było po kawę. Zostało nam tylko piwo, które bardzo sprawnie rozdawano! Nie skorzystaliśmy z zapowiadanych pryszniców w tym tłumie nawet nie maiłam ochoty. Zjedliśmy, przebraliśmy się i chwilę odpoczęliśmy w aucie, potem ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Byłam bardzo zawiedziona organizacją po imprezie, to co się działo, tłumy, problemy z „wydawką”, chaos i kolejki – nie powinno się wydarzyć. Na duży plus trasa – bardzo urozmaicona, ciekawa, oznakowanie, zabezpieczenie i kibice, w niektórych miejscach. Choć przyznaję, ze na naszym lokalnym cyklu Via kibice nieraz bardziej dopisują.
Nie czułam atmosfery Wielkiego Touru. Czesi po raz pierwszy organizowali imprezę kolarską z cyklu L’Etape pod egidą Tour de France, czy mogło być lepiej? Na pewno. Ja jestem dumna, że przejechaliśmy 130 km i dojechaliśmy do mety. Ważne, że bez problemów i w limicie.
Praga też mnie rozczarowała jako miasto i stolica. Brudne, pomazane miasto, śmierdzące, pełne żuli, żebraków i leżaków. W takiej scenerii zabytki schodzą na dalszy plan…