Mój bilet na Marsa już dawno się przeterminował, a ja od stycznia wyznaczyłam sobie misję, która wydaje się równie nierealna jak załogowy lot na Czerwoną planetę.
Okazja jest doskonała – bieg „Policz się z cukrzycą” w ramach WOŚP. W ubiegłych latach w Prusicach dobiegałam jako druga kobieta, bez zbytniej „napinki”.
Teraz, nieco miesiąc od pozwolenia na chodzenie próbuję truchtać. Robię to po omacku i bez konsultacji. Mój rekord odległości to 800 metrów. Prędkości nie podejmuje się komentować, bo nawet nie próbuje przyspieszyć czy mocniej się odbić i lecieć. Szuram sobie i tyle.
Plan na bieg, który się nie odbędzie w tym roku to 1 km szurania, kolejny marszu i tak do pięciu, weryfikacja nastąpi 31 stycznia. Za rok chcę, a może raczej marzę wrócić na poziom 22 minut – misja na Marsa!
Na razie jestem na etapie 8 km spacerowania, gdzie na koniec dystansu noga już bardzo doskwiera i 20 km na trenażerze w hektolitrach potu. Czuje się nieswojo, niesamowicie ograniczona i sfrustrowana.