GRAND PRIX AMATORÓW NA SZOSIE „Rowerem przez Polskę”
Rajd XI – Sudety Wałbrzyskie, Boguszów-Gorce.
Kolarskie wyzwanie ale w wersji bez ścigania czyli jazda „frajodwa”. Porwałam się na to karkołomne zadanie zachęcona właśnie brakiem szaleńczego ścigania i rywalizacji.
Fot. RajdyDlaFrajdy.pl
Rajdy dla Frajdy to cykl 16 rajdów, po jednym w każdym województwie. Z wiadomych względów wybraliśmy etap dolnośląski czyli start w Boguszowie – Gorcach z często podkreślanym przez organizatorów Rynkiem i Ratuszem, które szczycą się mianem najwyżej położonych w Polsce. Dawało to już pewien obraz trudności trasy. Profil tylko to potwierdzał. Zdecydowaliśmy się na wersję Mini, co oznaczało 88 km z łącznym przewyższeniem ok. 1.100 m. Dla nas najdłuższy dystans na rowerze!
Fot. RajdyDlaFrajdy.pl
Przyjechaliśmy na miejsce i od razu poczuliśmy, że atmosfera jest inna niż na VIA. Bez zadęcia i zacięcia. Odebraliśmy pakiet startowy z koszulką, wysłuchaliśmy odprawy i ruszyliśmy ostro w dół po kostce brukowej.
Trasa prowadziła od Boguszowa-Gorce przez Krzeszów (z Bazyliką), Kamienną Górę, Stare Bogaczowice. Świebodzice, Witoszów dolny i Górny, Rowerową Obwodnicę Wałbrzycha w Julianowie i powrót do Boguszowa – Gorców.
Pierwsze 20 km jechało mi się dobrze, choć trasa falowała i łatwo nie było. Po trudnych podjazdach wypłaszczyło się i jechało się bardzo przyjemnie. Po drodze na chwilę zatrzymaliśmy się na bufecie i z ogromnym apetytem połknęłam batona. 50 km na liczniku i powoli zaczęłam odliczać kilometry do mety. Najgorsze miało dopiero nadejść, kryzys zaczął się 25 do mety. Podjazdy były nie do zniesienia, zaczęły mnie boleć kolana. Ból był bardzo dokuczliwy i co najdziwniejsze, podczas biegania – nawet najcięższych maratonów i górek nigdy mnie tak nie bolało (a podobno rower jest dobry na bolące kolana). Bałam się, że forsowna jazda wykluczy mnie z biegania – pojawił się pomysł przerwania jazdy.
Fot. RajdyDlaFrajdy.pl
Maciek pognał do mety a ja walczyłam z sobą i bólem. Dwa fragmenty podjazdów – prowadziłam rower, piłam, zjadłam baton i nogi trochę mi odpoczęły. Meta była coraz bliżej i miałam nadzieję, a nawet pewność, że do niej dojadę. Zjazd – skręt na Boguszów Gorce, meta za 4 km i nagle BUM. Dźwięk jak wystrzał z pistoletu, kapeć. Jechałam z prędkością 30 km/h, dość bezpiecznie i szybko się zatrzymałam. Zadzwoniłam do Maćka, na początku chciałam żeby mi pomógł wymienić dętkę ale zobaczyłam, że to cała opona wybuchła i na dalszą jazdę nie było szans. Byłam zła, zabrakło tak niewiele tym bardziej po takiej walce! Przyjechał i stwierdził że rozerwało też dętkę. Zapakował rower, ja odmeldowałam się organizatorowi i wróciliśmy do domu.
Po tym „Rajdzie dla frajdy” wiem dużo:
– muszę jeść co 20 km – najlepiej batona/ banana w ostateczności żelki;
– dwa kółka, czyli rower nie dla mnie;
– podjazdy masakrują mi kolana, co jest bardzo nietypowe i potwierdza punkt wyżej.
Fot. RajdyDlaFrajdy.pl
Za rok mam nadzieję na rewanż i chętnie zmierzę się jeszcze raz z trasą, tak by osiągnąć metę!
P.S. 66% DNF wyraźnie wskazuje, że dwa kółka nie są moim środowiskiem. Podobno te opony „wybuchają”, łańcuch może spaść każdemu podobnie jak zablokować się przerzutka, ale czy to nie są jakieś sygnały od siły wyższej?
* relacja będzie uzupełniona zdjęciami z trasy