Na psa urok

Wyczekiwany maraton odwołano, nasza ulubiona 5* linia stanęła na wysokości zadania i udało się anulować lot. Staraliśmy się zminimalizować straty, skończyło się akceptowalnym poziomem w obliczu światowego kryzysu koronawirusa.

Od organizatora biegu dostaliśmy informację, że w przyszłym roku otrzymamy możliwość rejestracji bez kwalifikacji, jesteśmy zdecydowani ją wykorzystać, czyli co się dowlecze to nie uciecze. Oby.


Nasze przygotowania (sic!) maratońskie nie mogły zostać zmarnowane, a mój niespokojny duch usiedzieć na miejscu. Typowałam maratony odbywające się w lutym z dala od zagrożenia wirusem, które można logistycznie szybko zorganizować. Rozpatrywaliśmy kilka lokalizacji, padło na…

Za przemawiało kilka istotnych faktów:
– lot jest bezpośrednio z Wrocławia;
– znamy miejsce, wiemy co i jak;
– organizacja i sam maraton nam się podobał;
– jest ciepło i plaża;
– są palmy, wieżowce i egzotyka czyli Hongkong ale taki inny.

I niby mieliśmy nie wracać, bo nic dwa razy się nie zdarza i jeszcze tyle miejsc na mapie świata przed nami, to jednak zdecydowaliśmy się wybrać na Tel Aviv Marathon po raz drugi i w piątek zmierzymy się z ponad 42 kilometrami.