Mieliśmy w tym roku odpuścić Bieg Oborygena, skusiła nas jaszczurka.
Zresztą Oborygena biegamy od pierwszej edycji i szkoda by było przegapić bieg.
Takim sposobem sobota zrobiła się bardzo biegowa, bo plan zakładał start w Zachowicach w ramach Biegowego Grand Prix Gminy Kąty Wrocławskie – śladem kąckich lwów, a wyjazd do Obornik zrobił się niepalnowanym szaleństwem.
Tradycyjnie wyjechaliśmy wcześniej, zaparkowaliśmy na naszym ulubionym parkingu i odebraliśmy bogate pakiety. Czekaliśmy na start biegu i odczuwaliśmy na własnej skórze jak rośnie temperatura. W Oborygenii zawsze jest gorąco, bardzo gorąco.
Tłumy znajomych przełożyły się na rekordową frekwencję.
Wystartowaliśmy i się zaczęło. Nie chciałam walczyć, stanęłam nieco dalej na starcie i to był błąd. Pierwszy kilometr przepychałam się, rwałam tempo i wkurzałam się. Potem, jak zwykle, zaskoczyła mnie trasa, piach i pagórki. Co roku wiem, że lekko nie jest i za każdym startem dziwię się, że jest tak ciężko. W tym roku było zdecydowanie dla mnie najtrudniej, męczyłam się sromotnie, było mi zdecydowanie za gorąco. Pocieszałam się faktem, że nie tylko ja niedomagam na trasie i łączyłam się w bólu z innymi dziewczynami.
Fot. Pro-Run
Niby las a mało cienia dawał. Wreszcie meta, to nic, że pobiegłam minutę gorzej niż w zeszłym roku.
Fot. Pro-Run
Medal, woda, owoce i posiłek regeneracyjny i nieoczekiwanie 3 miejsce w kategorii, a że się miejsca nie dublują to oficjalnie wylądowałam na 2, a ostatecznie…
Zdecydowanie lubię startować w Biegu Oborygena i męczyć się na trasie. Podjęliśmy słuszną decyzję i bardzo się cieszę, że przyjechaliśmy po raz 4, przynajmniej za rok będziemy mogli świętować okrągłą rocznicę. Dodatkowym motywatorem jest świetna oprawa biegu i cudowna grafika, spójna, wprowadzona na każdym elemencie w danym roku: torbie, medalu, koszulce, nagrodach. I tylko jedno małe ale, medale kurczą się w zastraszającym tempie. W tym roku był mały oby za rok nie był mikro.
10,4K: 00:51:20 (2 K40) i 00:54:30