Biegamy szlakami turystycznymi Karkonoszy, czyli Półmaraton Karkonoski.
Fot. Marcin Gidaszewski
Plan na lipiec zawsze wygląda tak samo – pobiec półmaraton w górach. Izery w zeszłym roku zniechęciły mnie wyremontowanymi szlakami i beznadziejną nową nawierzchnią, stąd decyzja mogła być tylko jedna – tam nie biegamy, a że jeszcze nie dane nam było startować w Półmaratonie Karkonoskim, to szybko podjęliśmy decyzję.
Szklarskiej Poręby nie lubię jako miejscowości, tłumy turystów i całkowity brak klimatu a do tego odwieczne problemy parkingowe. Moją niezadowolenie pogłębiał fakt, że strat biegu odbywał się po południu, to dopiero będzie problem z zaparkowaniem i oby nie z dojazdem, który i tak jest skomplikowany i nieprzyjazny ze względu na remont drogi do Bolkowa.
Pojechaliśmy pełni obaw, dojazd mieścił się w granicach normy i nie było po drodze problemów. Na miejscu tak jak się spodziewałam – nasz ulubiony parking był zajęty, ale udało się zaparkować w pobliżu – po rozmowie z „szefem” i uiszczeniu 20 zł. Nie było tak źle.
Spacerkiem poszliśmy (1,8 km) do biura zawodów, czyli dolnej stacji wyciągu na Szrenicę SudetyLift. Było głośno i tłumnie. Zachrypniętym głosem spiker zapowiadał wbiegających na metę finiszerów z ultramaratonu. Odebraliśmy pakiety startowe, wymieniliśmy się wrażeniami z biegów ze znajomymi i czekaliśmy na mecie na ultrasów. W napięciu wypatrywaliśmy znajomych, przybiegli zmęczeni ale w limicie! Ogromne gratulacje, ja bym się nie odważyła – 58 km to zdecydowanie za dużo!
Czas minął błyskawicznie i po „cienkiej” rozgrzewce, spowodowanej wysoką temperaturą, ustawiliśmy się na starcie. I kolorowym tłumem – jak to ujął spiker ruszyliśmy w góry. Od razu mocnym akcentempod górę i tak przez kolejne 7 km.
Trasa: nartostrada Lolobrigida -Schronisko pod Łabskim Szczytem – Śnieżne Kotły –Mokra Przełęcz – czerwony szlak w kierunku Szrenicy – Hala Szrenicka – droga transportowa – (nawrót)– Hala Szrenicka – Mokra Przełęcz-Mokra Droga –Schronisko pod Łabskim Szczytem – nartostrada Lolobrygida – Dolna stacja wyciągu na Szrenicę.
Fot. Marcin Gidaszewski
Łatwo nie było i wspinaczka mnie dobijała ale chyba tylko mnie…
Fot. Marcin Gidaszewski
Tam gdzie jest zbieg musi być i podbieg, więc wiedziałam, że po nawrotce będzie spora górka. Z nadzieję w głosie spytałam mijającego mnie biegacza czy to ostatnie górka – odpowiedział – chyba tak. Nie była!
W powrotnej drodze były skały, drewniane podesty a potem już znane 7 km w dół do mety. Wyprzedałam i byłam mijana a w zasadzie utworzyła się taka grupka, mijaliśmy się po kilka razy na trasie wymieniając uprzejmości. Gdzieś na 3 km przed metą minął mnie po raz kolejny chłopak i krzykną: który to już raz?
Odpowiedziałam, że ostatni, bo już go nie dogonię do mety. I tak było. Wbiegłam na metę szczęśliwa, że to koniec i że zmieściłam się w 2.30, byłam 30 kobietą. Na mecie medal, woda, arbuzy i basen z którego nie skorzystałam. Usłyszałam też gratulacje i podziękowania za „wspólny bieg” było mi bardzo miło. Zjadłam pyszną pomidorową z ryżem i wypatrywałam Maćka. Biegł, był wkurzony, dziwne – bo to on cały czas uśmiechał się na trasie!
Fot. Marcin Gidaszewski
Szybko ogarnęliśmy się i poczłapaliśmy na parking. Nasza przygoda z górami w lipcu się skończyła.
Było biegowo, konkretnie i z klimatem. Biegacze nie przeszkadzali sobie na trasie, „kijkarze” jak zwykle mnie wkurzali i dwa razy jeden mnie „dziabnął” ale mimo wszystko biegło się dobrze. Organizacja była bez zarzutów a 3 punkty odżywcze na trasie wystarczające. Mieliśmy swoje bukłaki i żele, więc nie korzystaliśmy z odżywczych aspektów (widziałam batony, banany, colę, wodę) jedynie z wody do polewania.
Trasa trudna ale widokowa, polecam Półmaraton Karkonoski a dla odważnych ultramaraton, czyli 57,5 km.
21K: 02:27:53 (8 K40) i 02:41:35