W tym roku nadrabiamy zaległości we wszystkich odkładanych biegach, maratonach z tajnej listy i obiecanych startach. Na ten bieg czekałam od trzech lat, wreszcie nie biegaliśmy po świecie, czy Polsce i mogliśmy wystartować u siebie prawie w ogródku, na Partynicach dosłownie w Biegu Śladem Konia.
Fot. Leon Dubij
Dystans: szalony – 4,2 km, czyli dwa kółka po konnym torze wyścigowym. I w tym jest cała trudność biegu, trawa pochłania energię, nie daje odbicia i trzeba więcej siły wkładać w każdy ruch. Biegaliśmy już na Partynicach w bardzo mile wspominanym Nocnym Sztafetowym Maratonie Piastowskim również organizowanym przez WKB Piast i biegu Mikołajkowym i wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie.
Trawa była wyższa niż się spodziewaliśmy a pogoda dołożyła swoje. Od pokonania 42 km na Kilimanjaro Marathon mam problemy z termoregulacją, chyba zbyt mocno się tam przegrzałam i teraz bieganie w upalne dni sprawia mi kłopot, a tak zawsze lubiłam biegać w cieple…
Fot. Leon Dubij
Tor wyścigów konnych był niczym wielka patelnia, żadnego cienia, drzewa czy nawet małego krzaczka. Miałam plan na ten bieg ale forma i możliwości szybko zweryfikowały założenia. W trakcie biegu założyłam pobiec szybciej drugie kółko ale też mi się odechciało. Policzyłam dziewczyny z przodu i odpuściłam, nawet na finiszu nie podjęłam walki. Z 4 kobiety na mecie zrobiłam się 6 i 2 w kategorii wiekowej. Mogę wybaczyć wyprzedzenie mnie o 10 sekund i mocny finisz 100 metrów przed metą, bo zwyciężczynią kategorii została przemiła Dorota z ramienia organizatorów.
Fot. Leon Dubij
Bieg nie poszedł po mojej myśli, byłam zła i niezadowolona z wyniu jak nigdy dotąd. Wyjątkowo dość długo musieliśmy czekać na wręczenie pucharów, bo zawody połączone były z piknikiem olimpijskim i całym mnóstwem atrakcji dla dzieci. Wraz z upływem czasu emocje opadały a dekoracja zwycięzców tak mnie rozbawiła, że po złym wrażeniu nie było już śladu nawet konia.
4,2K: 00:19:28 i 00:19:36 (2 K40)