To był nasz pierwszy raz na (za)Dyszce, wreszcie pasował nam termin i postanowiliśmy sprawdzić jak się biega w Smolcu.
Popołudniowy start nieco mnie denerwował, cały dzień czekania i „spięcie” pod koniec dnia, to nie jest coś co lubię. Pogoda była jak zwykle za dobra na bieganie, ale organizatorzy przezornie zadbali o dwa punkty z wodą na 10 km trasie i kurtynę wodną.
Fot. Smolecka (za)Dyszka
Odebraliśmy pakiety i ich wielkość na zaskoczyła, lniane torby były wypchane po brzegi wszelkimi dobrami, słodkościami z lokalnych wytwórni i uroczą przywieszką z (za)Dyszką.
Nie mogliśmy się opędzić od lwów, wszędzie ich było pełno, ochoczo rozdawały piątki.
Po powitaniach, którym nie było końca, tylu znajomych biegło, rozgrzewce zgotowanej przez trenera treningu funkcjonalnego, na który pasjami przychodzimy, przyszedł czas startu.
fot. Andrzej Szczot
Czytam regulaminy przed zapisaniem się na bieg, ale tym razem nie zwróciłam uwagi, że liczą się czasy brutto. Raczej wszędzie jest już standardem, że do klasyfikacji brany jest czas netto. Nie pchałam się na początek, Maciek stanął dużo dalej. Ruszyliśmy, a ja z ciekawością śledziłam trasę, bo nigdy jeszcze nie biegaliśmy w Smolcu. Pierwszy raz zawsze biegam zachowawczo, „bo nie wiadomo co czai się za zakrętem”, zresztą pogoda nieco mnie zagotowała – więcej niż oczekiwałam. Wreszcie meta – czas, no cóż jak się nie trenuje, to nie ma co oczekiwać dobrego biegania. Nie ma co narzekać, bo byłam 12 kobietą na mecie i 4 w swojej kategorii, do 3 miejsca jednak sporo mi zabrakło.
Na mecie dla mnie dość nieoczekiwanie medal wręczyła mi sprawczyni całego zamieszania, byłam bardzo mile zaskoczona tym gestem, dziękuję Kamila.
Wreszcie można było poddać się piknikowej atmosferze, poleżeć na trawie, napić się cudownego chłodnego, miodowego, naturalnego izotoniku i zjeść pyszną grochówkę razem z talerzem. Celebrować ze znajomymi biegowe święto w Smolcu, a było z kim, bo aktywność sportowa mieszkańców jest ogromna: treningi biegowe, funkcjonalne, drużyna piłkarska i wzajemne wspieranie się (trzymam kciuki za realizację planów Ela!). Padł rekord frekwencji, który wcale mnie nie dziwi, jednak tłumy nie przeszkadzały i każdy miał dla siebie miejsce.
Trasa jest ciekawa, pętelka, urozmaicona i pofałdowana. Z ochotą, jeśli termin będzie pasował, zmierzę się z nią w przyszłym roku. Widać zaangażowanie mieszkańców, ich pracę na rzecz biegu, dopingowali z zapałem i cieszyli się z nami. Momentami przypominało mi to Maraton du Medoc we Francji, gdzie mieszkańcy tłumnie wylegają na trasę biegu, dopingują i bawią się z biegaczami i widać, że mają z tego niezłą zabawę i radochę. Takie pozytywne biegowe szaleństwo i zabawa a nie tylko narzekanie, że znów biegną, drogi zamknięte i najlepiej do lasu a nie nogi na asfalcie niszczyć, rzadko występuje w Polsce. Cieszę się, że odkryłam je tak blisko Wrocławia – w Smolcu.
10K: 00:46:00 (4 K40) i 00:48:30