Airport Night Run

Viel Spaß macht am BER zu laufen, czyli odlotowe bieganie po mega lotnisku.


Ten bieg miałam dawno na liście, wreszcie przyszła pora, by go z niej wykreślić. Do Berlina przyjechaliśmy w dniu odbioru pakietów, można to zrobić tylko dzień wcześniej, przed biegiem. W sklepie sportowym w centrum, blisko ZOO gromadził się spory tłum. Trudno się dziwić kolejkom, biegaczy zapowiedziało się ponad 6800.

Długo nie czekaliśmy i numer startowy oraz zwrotny chip był nasz. Na pakiet składał się jeszcze worek depozytowy i batonik, koszulka była dodatkowo płatna.

13 nocny bieg po berlińskim lotnisku wypadł 13 kwietnia i obyło się bez pecha, jeśli nie liczyć ochłodzenia i zimowej aury z prószącym śniegiem włącznie.

Biegaliśmy już kilka nocnych biegów i one nigdy nie są łatwe, trzeba przetrwać cały dzień w oczekiwaniu na start i jeść z głową, żeby nie mieć ciężkiego brzucha. Po za domem taki start jest jeszcze trudniejszy, kilometry w nogach od zwiedzania (naszą tradycyjną metodą poznawania nowych miejsc są nogi), byle co do jedzenia i na koniec zdanie się na komunikację zbiorową żeby dotrzeć na start. Wyruszyliśmy z hotelu dużo za wcześnie, ale też dotarcie na start nie było usłane misiami.

Najpierw dwa km do stacji kolejowej, potem 40 minut jazdy na lotnisko, dalej przesiadka do specjalnego autobusu, który dowoził biegaczy na start na budowanym/ nieoddanym lotnisku BER. Przywitały nas namioty i arktyczne zimno. Nie było gdzie się schować, terminal zamknięty i tak marzliśmy dobre dwie godziny.

Mieliśmy plan schować się w toi toi, bo było ich sporo, ale udało nam się przycupnąć na leżaku! w namiocie jednego ze sponsorów. Jak już przestałam czuć dłonie i stopy i nos zaczął mi odpadać przyszła pora na rozgrzewkę. Oddaliśmy rzeczy do depozytu i starałam się rozruszać skostniałe członki, stopy poczułam dopiero na 3 km biegu. Start odbywał się przed głównym wejściem, dobrze oznaczone strefy, szeroka ulica. Punktualnie wystartowaliśmy. Biegłam i rozglądałam się. Trasa prowadziła najpierw koło terminala wzdłuż i wszerz, pod rękawami potem wybiegliśmy na drogi kołowania i pas startowy. Zawijasy, pętle, wiatr wiał w twarz i w plecy, przebiegliśmy mało przyjemne skrzyżowanie trasy – trzeba było uważać na innych biegaczy i na 11 km znów byliśmy na starcie – druga pętla, już bez dodatkowego kilometra na pasie startowym.

Na trasie tłumy biegaczy, za nami startowała też „dycha” i sztafeta. Dwa punty z piciem ominęłam (na 6 i 13 km) nie mogłam się dopchać. Wzięłam kilka łyków dopiero na 17 km, było zimno i na szczęście wody nie potrzebowałam aż tyle, dwa żele wystarczyły. Dopiero na dwa kilometry przed metą wbiegliśmy pod terminal, który osłonił nas od wiatru. Miałam zamiar przyspieszyć ale jakoś tak nie wyszło. Na mecie była 22 kobietą i 3 K40. Maciek już na mnie czekał, poszliśmy odebrać depozyt, oddaliśmy chip i weszliśmy w strefę regeneracji. Każdy miał do niej dostęp i dopchanie się do napojów, bananów i piwa było nie lada wyczynem. Tylko do wody nie było kolejek. Udało nam się dopaść po bananie i kubeczku soku i poszliśmy czatować na autobus. Czekaliśmy, tłum gęstniał, my znów marzliśmy. Wreszcie autobus przyjechał i odbyły się kolejne zawody w dopchaniu do drzwi i wsiadaniu. Udało się i skompresowani, po wielokrotnych wezwaniach kierowcy do opuszczenia pojazdu biegaczy wiszących po za pojazdem bo drzwi się nie mogą zamknąć, ruszyliśmy. Teraz było z górki, 15 minut czekania na kolejkę i spacer do hotelu. Grubo przed 23 zakończyliśmy biegowy dzień.

Doświadczenie było ciekawe. Zapomniałam jak wymagające i „trudne dla głowy” są biegi po lotnisku, monotonia bardzo nuży. Po BERze biegło się nieco inaczej, inni biegacze, działające w zasięgu wzroku lotnisko nadawało niepowtarzalnej atmosfery. Dobra organizacja z małym ale co do strefy bufetu po biegu oraz autobusów i generalnie polecam ten bieg. Betonowy pas startowy, równe drogi asfaltowe sprawiają, że można rozwinąć skrzydła.
21K: 01:40:45 i 01:43:30 (K40 3)