Miałam inne podejście do tego biegu, chciała po prostu go przebiec.
Wyjechaliśmy wcześniej niż było trzeba, żeby nie mieć problemów z parkowaniem auta. Zdecydowanie było odczuwalne, że to zwykły dzień tygodnia, a nie wolna niedziela, ruch był spory. Odebraliśmy mięsne pakiety, które co roku wzbudzają niezdrową dyskusję wegetarian. Ja tam jestem zadowolona z wkładki firmy Tarczyński – nie jesz mięsa, to nie biadol, że chcesz „zamiast” w pakiecie owoce, oddaj mięsnemu koledze i po krzyku!
Grzaliśmy się w sali, miałam zerowy poziom energii i prawie zasypiałam. Wyjście na rozgrzewkę trochę mnie obudziło, na tyle by zdać sobie sprawę, że przede mną bieg na 10 km.
W tym roku miało być trudniej, atestowana trasa, nieco zmodyfikowana tak by nie było wątpliwości co do dystansu i oczywiście dwie pętle a co za tym idzie dwa podbiegi.
Stanęłam trochę bardziej z przodu, niż by wskazywała moja dyspozycja biegowa, ale chciałam uniknąć przepychania się na pierwszym km. Tradycyjnie i tak musiałam wyprzedzać maruderów, choć postęp był w stosunku do zeszłego roku, bo nie musiałam omijać biegacza, któremu zachciało się stanąć albo iść po przebiegnięciu 300m.
Fot. Marek Długozima
Dodano dwie pętelki, które skutecznie spowolniły tempo i utrudniły bieg. Biegło mi się nawet przyjemnie i wreszcie nie miałam problemów z termoregulacją, ubrałam się odpowiednio. Dwa kilometry przed metą zwolniłam i górkę pokonałam spokojnym tempem bez walki i forsowania. Przed jej szczytem wyprzedziłam mnie para. On wychodził ze skóry dopingując swoją kobietę, śmiałam się w duchu słysząc jego okrzyki: dawaj jeszcze 100 metrów, ONA (to o mnie) słabnie, zostaje, dawaj! Odwracał się i kontrolował jak daleko jestem. A ja sobie biegłam, bez stresu. Z górki też nie „puściłam nóg”, dobiegłam swoim komfortowym tempem. Z walki biegowej pary żeby mnie wyprzedzić na mecie zrobiło się 7 sekund przewagi, generalnie gratuluję.
Na mecie dostaliśmy medal, na szczęście jeszcze w pakiecie, choć nowa moda szerzy się coraz bardziej i kto wie jak będzie w 2019 roku. Ja musiałam wysłuchiwać komentarze biegaczy, że tym razem biegłam słabo, że pod górkę to rady nie dałam, że w tym roku to mnie wyprzedził, pokonał, był szybszy itp. No nie powiem zrobiło mi się trochę przykro, bo czy zawsze muszę pędzić, dawać 100% i walczyć. Czy nie mogę już sobie pobiec od tak?
Zjedliśmy ciepły posiłek, tym razem była „cieńka zupka”, odebraliśmy depozyt i niespiesznie wróciliśmy do domu z uzgodnieniem, że w przyszłym roku sylwestrowego już nie pobiegniemy.
10k: 00:46:07 (K40 5) i 00:47:18