Zastanawiam się czy to jest objaw stetryczenia, czy choroby wysokościowej ale wszystko mi się podoba. To znaczy wszystko na naszych wyjazdach/ w podróżach.
Podoba mi się 12 godzin w samolocie, choć im krócej tym lepiej.
Podoba mi się 10 osób lecących samolotem na cały 186 miejscowy Boeing 737-800 NG, kiedy stewardesa usilnie nalega na położenie się i oferuje kocyk i poduszkę z biznesu a pilot wychodzi w trakcie lotu z kokpitu i pyta – Jak się leci?
Podoba mi się 10 godzin w autobusie po kambodżańskich drogach i ponad 4 w autobusie z Ejlat do Tel Awiwiu.
Podobają mi się nasze budżetowe pokoje w hostelach i domkach, nawet jak w nocy na Phi Phi chcąc skorzystać z toalety płosze całe stado karaluchów.
Podobają mi się wszystkie smaki, potrawy, które kosztuję, nawet jedząc 7 dni z rzędu to samo śniadanie w Ejlat.
A teraz do senda… podsumowanie wyjazdu do Izraela część druga.
Tradycyjnie wyjazd 7 dniowy, który rewelacyjnie sprawdza się w układzie 3 dni prze, maraton i 3 dni po.
Nasz plan wyglądał bardzo prosto:
27.11 – lot i dojazd do Ejlatu
28.11 – wycieczka do Parku Timna, potem plażowanie.
29.11 – 8 km spacer na granicę z Egiptem i snurkowanie, plazing po drodze Coral Beach, Underwater Observatory Marine Park. Po południu odbiór pakietów.
30.11 – Maraton. Zgodnie z tradycją żydowską dla nich piątek od zachodu słońca do zachodu w sobotę to jak nasza niedziela – święto i stąd maratony odbywają się w piątki.
01.12 – całodzienne snurkowanie, pięknych, podwodnych ogrodów nigdy dosyć.
02.12 – Wycieczka miejskim autobusem do Czerwonego Kanionu.
03.12 – powrót przez Tel Awiw