Desert Marathon


Oczekiwania a rzeczywistość…

Pobudka o czwartej rano, śniadanie biegacza – chleb z dżemem i nutellą, spacer na start. Na miejscu byliśmy chwilę po piątej. Biegacze już wstali, organizatorzy jeszcze spali. Nie było bramy startu, gotowych tojek, wolontariusze nic nie wiedzieli i drzemali na krawężniku. Powoli wszytko „się organizowało”. Po pół godzinie biegacze zaczęli tłumnie przybywać na miejsce i maraton budził się do życia.

Zrobiliśmy naszą tradycyjną rozgrzewkę i z weszliśmy do strefy przedstartowej z zaciekawieniem oglądając oficjalną rozgrzewkę. Bez zbędnych przemówień i ceregieli ruszyliśmy. Było jeszcze ciemno.
Pierwsze dwa kilometry biegliśmy po asfalcie, wybiegając z miasta.

Potem oglądaliśmy wschód słońca nad Jordanią i zaczęły się góry.
Wrażenia były niesamowite, kolory, sceneria… trasa była bardzo ciekawie poprowadzona.
Nawierzchnia bardzo różnorodna, zmieniała się co kilka kilometrów. Na pętli 14 km pooglądaliśmy kto jest w czołówce (Polka biegła jako druga kobieta) i powymienialiśmy pozdrowienia z Polakami.

Przed biegiem miałam wątpliwości co do wyboru butów, organizatorzy zalecali „terenowy bieżnik”. Zdecydowaliśmy jednak pobiec w bardziej „wszechstronnych” Pegasusach 34 i wybór okazał się doskonały. Sprawdzały się na płaskich odcinkach i przy luźnych kamieniach, dały radę na piasku i żwirze i nie było z nimi problemu na skałach i wbieganiu pod górę. Na ten maraton, mimo jego trailowego charakteru nie zalecam „cięzkich” terenowych butów z agresywnym bieżnikiem”.

Koło 20km widoki były niesamowite, biegliśmy pomiędzy masywami górskimi, których kolory zachwycały, przenikały się i tworzyły niesamowity klimat. Było ciężko, a ostatnie 12 km miało nas dopiero zmęczyć. Droga dobre 3 km pod górę a potem góra, dół, góra, dół i tak na około 5 km przed metą, gdzie dopiero się wypłaszczyło.

Połączyliśmy się z biegaczami z połówki i zrobiło się „gęsto”. Ostatnie 2 km biegliśmy nadmorską promenadą z finiszem przy miasteczku biegowym. Kibiców nie było za wielu, spacerujący promenadą turyści mało się angażowali i dopingowali, raczej tylko rodziny i znajomi biegaczy.

Na mecie wszyscy dostali ten sam medal i wodę a potem w strefie bufetu można było jeść do woli owoce, jogurty i kanapki, była też przygotowana strefa regeneracji z masażami. My wzięliśmy owoce i jogurty i poszliśmy 10 kroków od namiotu, skorzystać z najlepszej, możliwej regeneracji – moczyć nogi w Morzu Czerwonym.

Organizacja, aura i bufety.
Przed biegiem zastanawialiśmy się także, czy wziąć plecaki z bukłakami z wodą. Ostatecznie wszystko zostało w domu a my liczyliśmy na doświadczenie organizatorów. I nie zawiedliśmy się. Woda była średnio co 3-4 km i było to wystarczające, do tego co 7 km bufet z owocami, chałwą i daktylami.
Woda podawana była w butelkach i kto chciał mógł biec z nią do następnego punktu, my na spółkę braliśmy jedną butelkę, kilka łyków i oblanie się i ją wyrzucaliśmy, bo jednak była za ciężka. Naszą maratońską praktyką mieliśmy przygotowane swoje żele – 4 sztuki i to było wystarczające, ja nawet jednego nie zjadłam, a po 20 km korzystałam z bufetu i brałam daktyla albo kawałek chałwy. Niczego nie brakowało i punkty były bardzo dobrze przygotowane.

Aura wyjątkowo nam sprzyjała, słońce prawie cały czas było schowane za chmurami, a temperatura dzięki temu wynosiła zaledwie 26 stopni. Całe szczęście, inaczej w górach by nas „upiekło”.
Sam przebieg maratonu, punkty, meta organizacyjnie wyglądał bardzo dobrze i nie ma się do czego przyczepić. Jeśli ktoś chce przeżyć niesamowitą przygodę, oglądać widoki zapierające dech w piersiach i trochę się zmęczyć to Desert Marathon Eilat jest dla niego.

Jestem bardzo zadowolona z biegu, pierwsze 20 km biegliśmy nawet w czołówce, potem było już tylko gorzej a ostatnie 12 km nas sponiewierało. Biegłam, ale jak bym szła, wyprzedzało nas masę biegaczy, jeden z Polski nawet skomentował żebyśmy biegli a nie gadali, na co Maciek odpowiedział, że jest na wakacjach i nie ma co się spieszyć. I taka jest prawda, w górach nie chciałam się spieszyć, chłonęłam widoki, cieszyłam oczy i przeżywałam przygodę. Potem chciałam być już na mecie i byłam, uważam, że nawet w przyzwoitym czasie jako 12 kobieta na mecie i 6 w kategorii. Gdybym chciała zrobić wynik, to bym się do tego przygotowała a nie pobiegła z marszu bez przygotowania. Wyjazdowe maratony są dla przeżyć i przygód nie dla „czasu”. Maraton wygrała Polka z czego bardzo się cieszę,

Dla nas to był 5 maraton w tym roku i z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że rzeczywistość przerosła oczekiwania. Okazał się najbogatszy we wrażenia, bardzo mi się podobał i szczerze go polecam. Świat na nas czeka i nie planujemy przebiec jeszcze raz Desert Marathon, choć do Ejlatu na snurkowanie z wielką chęcią wrócimy.

42K: 04:11:47 i 04:16:31