Desert Marathon Eilat prequel

Miasto Ejlat jest najdalej położonym na południe miastem Izraela, leży w oazie położonej w południowej części pustyni Negew, nad Zatoką Akaba. Z jednej strony Jordania z drugiej Egipt, dookoła góry, pustynia, skały i piach w mieście plaża i Morze Czerwone z cudowną rafą koralową i do tego wszystkiego 42 km w biegu.

W tym przypadku opis nie był przereklamowayny:The most beautiful and wildest route in Israel. The route will lead you on a trek through the mountains surrounding the city of Eilat with their beautiful shades of sand, and breathtaking views to boost runners’ energy.

I tak pobiegliśmy Najmaraton.
Najpiękniejszy! Najtrudniejszy! Z najliczniejszą grupą biegaczy z Polski – 85 osób.

Po maratonie w Tel Awiwie wiedziałam, że z Izraelem jeszcze nie skończyłam i chcę tam przebiec jeszcze jeden maraton. Przeszukiwanie stron internetowych zakończyło się na pustynnym maratonie w Ejlacie. Miał być za rok, może za dwa, jak nadarzy się okazja no i się nadarzyła, jeszcze w tym roku!
Termin biegu jest idealny na odczarowanie naszej zimy, koniec listopada, a dokładniej ostatni piątek, temperatura średnio wtedy wynosi 25-30 stopni.

Odpowiednio wcześnie zarezerwowaliśmy hostel, tak by był blisko startu/ mety z obowiązkowym śniadaniem, które wybieraliśmy kierowani doświadczeniem w izraelskiej eskapadzie.
Na miejsce przyjechaliśmy odpowiednio by zregenerować się po podróży, zaaklimatyzować i coś jeszcze zobaczyć przed biegiem.

Krajobraz dookoła był z jednej strony zachwycający, bo przepiękne góry i niesamowite kolory ale z drugiej strony przerażający, bo nie było zieleni, tylko skały, kamienie i piach: pustynia Negew. Wiedzieliśmy już, że to nie będzie łatwy maraton.

Pakiety można było odebrać tylko dzień wcześniej. W oficjalnych komunikatach podawano, że miejscem odbioru będzie Club Hotel, gdzie również miało odbyć się pasta i after party. Poszliśmy na miejsce, hotel okazał się ogromnym kombinatem wczasowym, ale mało kto był zorientowany, gdzie można odebrać pakiety startowe. Biura przyjmowały tylko biegaczy, którzy wykupili całe pakiety pobytowe. W końcu okazało się, że zmieniono miejsce wydawania pakietów na promenadę przy mecie. Poszliśmy, po drodze informując sporo skołowanych tak jak my biegaczy, gdzie należy się udać.

Na miejscu kolejek nie było do „maratońskiego’ stanowiska, choć kręciły się tłumy biegaczy. Wydrukowane potwierdzenie nie wystarczyło, trzeba było odszukać się na liście startowej, sprawdzić nadany numer i podać go w „biurze”.

Dostaliśmy kopertę z numerem startowym, worek, koszulkę, buf i batony, żele.

Standardowy „zagraniczny” pakiet. Pasta party trzeba było dokupić osobno (nocujący w Club Hotel mieli je w cenie) i mieliśmy taki zamiar. Cena podana na stronie maratonu to 60 NIS, na miejscu otrzymaliśmy informację, że wykupić mamy sobie przy wejściu do restauracji o 20.30 w cenie 70 NIS. Hotel i jego restauracje raczej mnie nie zachęcały do zakupu a podniesienie ceny było nie fer. Stwierdziliśmy, że odpuszczamy, przynajmniej się wyśpimy przed startem i tak późnym jak na nas, bo o 6 godzinie.

Organizacyjnie nie wypadło to najlepiej, maraton w Tel Awiwie pod tym względem był o wiele lepszy, a biegacze bardziej „dopieszczeni”.