Czy niedźwiedź nas „zjadł”?
Skusiły nas piękne, wypalane medale. Wybraliśmy półmaraton, bo 10 km to za mało a maraton za dużo kilometrów na nasze wrześniowe zmagania. Pogoda była wymarzona do biegania, chłodno i piękne słońce. Nie mogę się przestawić na chłodniejsza aurę i boję się zimna, dlatego niestety za grubo się ubieram na zawody i tym razem też się przegrzałam.
Wszystkie dystanse startowały razem, po 6 km nasze drogi się rozchodziły, trzeba było tylko tam dobiec. Łatwo nie było, wiedziałam, że będę walczyć żeby zmieścić się w 3 godzinach. Półmaraton prowadził szlakami turystycznymi przez szczyt Ślęży i partie podszczytowe Raduni. Za połową trasa zrobiła się znośniejsza ale 6 km przed metą musieliśmy jeszcze raz wdrapać się na szczyt Ślęży, to było piekło. Maciek dosłownie wciągał mnie na górę. Zbieg do mety nie był lepszy, kamienistym czerwonym szlakiem…
Na mecie medale, ciepły posiłek i niedosyt.
Nie biegłam na 100%, choć pod górki płuca „wypluwałam”, zbiegów, zwłaszcza w takim kamienistym wydaniu nie cierpię. Mogło być lepiej, tylko po co? Górskie biegi to nie mój klimat, zdecydowanie wolę leśne ścieżki.
22k: 02:58:48 (5 w K40)