Wyzwanie to wyzwanie, nie można się oszczędzać, więc w weekend czkało nas bardzo wczesne wstawanie.
Starty zaplanowano na godzinę 7 ale o 5.30 trzeba było już być w strefie, wstawaliśmy o 4.30 – biegowy standard.
Znów staliśmy przy bramkach, nawet w tym samym towarzystwie Amerykanów, co wieczorem. Tym razem chyba było więcej osób w strefie A, co wróżyło więcej wyprzedzania na trasie. Wystartowaliśmy i już po 2 km biegło się całkiem dobrze a po 5 km mało kto był przed nami. Cały park i studio było tylko dla nas!
Korzystaliśmy więc z przygotowanych atrakcji ile można. Czas biegu i tak się nie liczył!
Bohaterowie jednak nie zachwycili, nie było klasyków, czyli Myszki, Kaczora i „starej ekipy”.
I tak, nie wiadomo kiedy znów byliśmy na mecie.
Kolejny medal do kolekcji.
Długie oczekiwanie na start miało swoje konsekwencje w postaci przeziębienia, nasze samopoczucie było też coraz gorsze. W sobotę po biegu ne forsowaliśmy się, tak by zachować najwięcej sił na półmaraton. W pewien magiczny sposób, jak na Magic Run Weekend przystało, na naszych numerach startowych pojawiło się A. W niedzielę powtórzył się poranny scenariusz, tylko tym razem startowaliśmy jako pierwsi!
Magię popsuł nieco deszcz, który padał z różnym natężeniem, czasem nie padał w przeciwieństwie do wiatru. Dopadła nas wichura związana z niżem Florence i nie miała litości. Biegliśmy jednak dzielnie, walcząc z podmuchami na otwartym terenie.
Tym razem czas był mierzony, mimo to w parku i studio znów zatrzymywaliśmy się na każdej atrakcji przygotowanej przez organizatorów.
Na potworne przyjemności poszło z 4 minuty.
Dopadł nas też kryzys i odczuwaliśmy poprzednie biegi i przeziębienie, nogi nie były już lekkie. Znana trasa z ubiegłych lat nieco nam sprzyjała, wiedzieliśmy co jeszcze nas czeka i gdzie można zwiększyć tempo. Biegło się ciężko, ale kilometry się nie dłużyły i już znów finiszowaliśmy.
Na mecie dostaliśmy medal za półmaraton a na expo za 31K Challeng i 36K Challeng. Ja tradycyjnie skorzystałam z masażu i obwieszeni jak choinka w Boże Narodzenie powoli ruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu.
I to już koniec naszej przygody z Disneyland® Paris Magic Run Weekend. Jestem zadowolona z biegów, choć pogoda nieco popsuła klimat. Czas na mecie mieliśmy gorszy niż w zeszłym roku, choć jak by odliczyć nasze „imprezowanie” to wyjdzie z 1:40… czyli lepiej. Byłam 11 w kategorii V1F, wygrała oczywiście Paula Radcliffe, którą z wielką przyjemnością było znów widzieć. Z ciekawostek, to na trasie półmaratonu mijaliśmy się w tym samym miejscu, co w zeszłym roku!
Myszce mówimy żegnaj, nie do zobaczenia.
21k: 01:44:26 druga noga tyle samo.