Challenge of the Disneyland® Paris Magic Run Weekend

Moja ręka tego nie wytrzymała, nogi tak!

Challenge of the Disneyland® Paris Magic Run Weekend

Do trzech razy sztuka, byliśmy na inauguracyjnym półmaratonie w Disneyland® Paris w 2016 roku, do tego biegliśmy jeszcze 5km. W 2017 wybraliśmy po raz pierwszy oferowany challenge 10+21 w tym roku połączyliśmy te wszystkie biegi w 36K CHALLENGE i wyszło 5+10+21. Tak na pożegnanie i podsumowanie naszej przygody z Miki.

Powtórzyliśmy sprawdzony scenariusz z ubiegłego roku, ten sam hotel 2,5 km od startu, loty i dojazd do Val d’Europe. Podobnie do 2017 roku w piątek poszliśmy na expo tak by być jeszcze przed otwarciem. Pogoda nas nie oszczędzała, było zimno, wiało i od czasu do czasu raczyło nas mżawką. Chwilę staliśmy w kolejce, by usłyszeć o godzinie 10, kiedy to mieli otworzyć podwoje expo, że mają problemy techniczne i nie wiadomo ile potrwa ich rozwiązanie, może 10 minut może i 2 godziny.
Miki kontra My 1:0

Na szczęście odczekaliśmy tylko „akademicki kwadrans” i ruszyliśmy po nasze pakiety. Bez kolejki odebraliśmy nasz Challenge, czyli jeden numer startowy na wszystkie biegi, przeźroczysty worek na depozyt i 5 koszulek! W tym roku są wykonane z innego materiału niż do tej pory i zamiast naprasowanek mają nadruk, ja jednak wolałam te poprzednie.


Na numerze startowym ze zgrozą stwierdziłam, że przydzielono nam E i startujemy z ostatniej strefy startowej. Wiedziałam co to znaczy i „ziemia się zatrzęsła”.
Miki kontra My 2:0
Do tej pory strefy przyznawano na podstawie szacowanych czasów i byliśmy w strefie B, zaraz za elitą i tymi, którzy deklarowali półmaraton „na poniżej 1:30”. Start z E oznaczał koniec biegu i tłumy na trasie.

Zaczęło się gorączkowe bieganie i próba zmiany strefy, dowiedzieliśmy się, że w tym roku strefy przydzielano losowo! W A wylądowali „spacerowicze”, jeśli los im sprzyjał! Udało nam się porozumieć z holenderską parą, która miała ten sam problem i wspólnie dzięki przychylności obsługi zmieniono nam strefę na B. Uff, tą rundę doprowadziliśmy do remisu.
Miki kontra My jednak 1:1

W dobrych humorach wróciliśmy do hotelu szykować się na pierwszy bieg, start godzina 20, dystans 5K. Nauczeni doświadczeniem wiedzieliśmy, że trzeba przyjść odpowiednio wcześnie, by zająć dobre miejsce w strefie startowej, bo jednak niby Disney, bajki i zabawa a jednak nie ma zmiłuj i każdy chce być z przodu.

Udało się i staliśmy przy samych bramkach, relaksacyjnie marznąc ponad 1,5 godziny. Oczywiście o żadnej rozgrzewce na tego typu biegach nie ma mowy. Można jedynie trochę poprzebierać nogami. Wreszcie chyba za 4 czy 5 odliczaniem i startowaniem grup i my wystartowaliśmy.

Już na 1 km dopadliśmy „spacerowiczów” ze strefy A, pokonaliśmy mały zator, a do dwóch kilometrów udało nam się dogonić wszystkich wolniejszych biegaczy i mieliśmy już w miarę komfortową trasę. Starałam się korzystać ile można z uroków biegu, ale i tak nim się obejrzeliśmy byliśmy już na mecie.

Najśmieszniejsze jest to, że na starcie widzieliśmy wyszykowane biegaczki z zapasem wody, żeli… Woda była dostępna na 2,5 km, co nie zdarza się na biegach 5k, do tego oczywiście była na mecie do woli, soki i charakterystyczne „pudełko runDisney” z ciasteczkami, batonikami, orzeszkami i bananem.

Chwilę pokręciliśmy się na mecie i expo, potem niespiesznie wróciliśmy do hotelu.
Miki kontra My 1:2