Wystartowaliśmy po raz trzeci w trzecim Biegu Oborygena i trzy razy umierałam na trasie.
Fot. Bieg Oborygena
Bardzo podoba mi się konsekwentna oprawa tego biegu nawiązująca do Australii. Zaczęło się od biegu leśnego z oznaczeniami na trasie australijskich osobliwości. W zeszłym roku był medal, torba i koszulka z wizerunkiem koali a nagrodami szklane bumerangi w tym roku motywem przewodnim była maska aborygeńska.
Pogoda postanowiła nas oszczędzić i było chłodno i pochmurno. Na trasie wyszło słońce ale nie paliło jak przez ostatnie miesiące. Mimo to biegło mi się bardzo źle. Na trasie miałam trzy kryzysy i zastanawiałam się czy uda mi się skończyć bieg. Miałam wrażenie, że biegnę bardzo wolno i nie dam rady zmieścić się w 1 h. Trasa jak zwykle na Oborygenie jest wymagająca, różne podłoże, luźny piach, podbiegi, zbiegi – nudzić się nie można.
Fot. Bieg Oborygena
Sapiąc jak parowóz dobiegłam do upragnionej mety i miałam ochotę paść na ziemię, przed oczami miałam mroczki. Wbiegając na metę zobaczyłam wskazania zegara i że jestem w stanie przybiec poniżej 50 minut, więc pędziłam żeby wygrać z czasem. Udało się!
Udało się na tyle, że miałam o 14 sek lepszy czas niż w ubiegłym roku, przy moim obecnym wytrenowaniu to niezłe osiągnięcie. W tym roku konkurencja była znacznie bardziej zacięta w open byłam dopiero 6, jednak udało mi się zdobyć trofeum do kolekcji – maskę oborygenską w kategorii wiekowej.
Na mecie czekał medal, piwo 0% i ciepły posiłek. Lubię Oborygeński bieg i za rok postaram się znów wystartować oraz delektować się trasa i biegiem a nie myśleć tylko ile km zostało do mety…
10,4K: 00:49:37 i 00:49:54