W sierpniowym planie brakowało zawodów, a jak wyjechać z Wrocławia, na przykład w Góry Sowie, to tylko po to by porządnie się zmęczyć na półmaratonie.
Fot. Jan Brzeziński – Galeria Sztuki Niezależnej
Pojechaliśmy do Ludwikowic Kłodzkich, gdzie przy ośrodku Harenda było miasteczko biegowe, start i meta. Duży plus dla organizatorów za przygotowanie miejsc parkingowych w dodatku bezpłatnych. Bieg zapowiadał się dość kameralnie, startowało około 150 osób.
Pogoda znów nam się udała, było ciepło ale nie upalnie. Organizatorzy ostrzegali, że trasa momentami jest uszkodzona przez wodę, jest też błoto i płynące potoki po dwóch dniach burz i opadów.
Trasa była świetnie oznaczona, wszystko bardzo profesjonalnie przygotowane i jesteśmy bardzo zadowoleni z biegu.
Wzięliśmy plecaki z bukłakami, mimo, że organizatorzy zapewnili 3 punkty z wodą, chcieliśmy być niezależni i korzystać z wody kiedy mamy na to ochotę. W biegu górskim warto mieć cały czas wodę przy sobie, zwłaszcza latem.
Fot. Jan Brzeziński – Galeria Sztuki Niezależnej
Półmaraton był trudny, praktycznie zaraz po starcie trasa biegła pod górę, momentami dość stromo, prawie 14 km. Maszerowaliśmy dzielnie, nie wysilałam tempa, nie znaliśmy trasy i nie wiedziałam co czeka mnie jeszcze po drodze, jedynie na nielicznych wypłaszczeniach starałam się „nadrabiać” i biec szybciej. To miał być start treningowy. Sowa przywitała nas tłumami turystów i kibiców. Kamienisty zbieg mnie zaskoczył, nie lubię „luźnych” kamieni, boję się o nogi i zwalniam. Maciek popędził w dół, ale czekał na mnie co jakiś czas, tak by wspólnie „radośnie” wbiec na metę.
Fot. Jan Brzeziński – Galeria Sztuki Niezależnej
Na mecie czekał medal, woda i arbuz oraz posiłek regeneracyjny.
Półmaraton Sowiogórski okazał się bardzo „przyjemnym” biegiem, piękna trasa, bardzo dobra organizacja i swojska atmosfera. Pomyślimy czy w przyszłym roku nie wrócić na Sowę, jeśli organizatorzy zdecydują się po raz szósty na dystans półmaratonu.
21K: 02:15:30 i 02:15:33 (4 K40)