Wielka Pętla Izerska

Nigdy nie ma jednej przyczyny katastrofy, to szereg drobnych czynników składających się na jedną wielką porażkę.
Fot. Datasport


Nie mogło być inaczej: 3 tygodnie lenistwa, upał, zgubiony flask, odwodnienie, skurcze w nogach, głowa w chmurach, wysokość, trasy wysypane ostrymi, granitowymi kamieniami i mogłabym tak wymieniać i wymieniać, tak osiąga się najgorszy czas półmaratonu w historii.
Fot. Pasjabiegania.pl

Do Szklarskiej pojechaliśmy po raz trzeci. Bez oczekiwań, bo wiedziałam, że nie jestem w formie. Liczyłam na nieco łagodniejszą aurę ale nie było litości już o 10 godzinie było 26 stopni Celsjusza a start zaplanowano na 11.15
Ludzi było sporo, jak na odbywający się w tym samym czasie Dolnośląski Festiwal Biegowy to naprawdę imponująca ilość biegaczy – ponad 560 osób ukończyło Wielką Pętlę. Znajomych nie było za dużo, widocznie wybrali większe wyzwania.
Fot. Pasjabiegania.pl

Wystartowaliśmy i przed 3 km zorientowałam się, że zgubiłam flaska z wodą. Trochę mnie to wybiło z rytmu, bo po Tajlandii, gdzie jest duża wilgotność (85-98%) nie mogę się zaaklimatyzować i przyzwyczaić do suchości na poziomie 45%.
Na około 3 km dogonił mnie Maciek i spytał: czy OK?
Odpowiedziałam: Nie.
A co Ci jest?
Wszystko!
Fot. Pasjabiegania.pl

To podsumowanie całego biegu. Do 7 km intensywnie zastanawiałam się czy zejść już teraz z trasy, czy wrócę na start. Myślałam, że nie dam rady dobiec do 10 km. Walczyłam z sobą i jakoś się zebrałam, potem stwierdziłam, że doczłapię już te 11 km. Odliczałam kiedy skończy się etap „pod górę” (16 km) i SZŁAM. 3 odcinki mnie pokonały na tyle, że nie byłam w stanie biec i maszerowałam pod górę. Dotarłam do zbiegu i nie było lepiej. Chciałam trochę się rozpędzić ale nogi nie słuchały do tego ścieżki wysypali ostrymi, luźnymi granitowymi kamieniami i bałam się, że się wywrócę. Niestabilne podłoże i odwodnienie przyprawiło mnie o skurcze łydek. Myślałam, że nie dotrwam do mety. Skurcze nasiliły się na 3 km przed metą kiedy pojawiła się miękka nawierzchnia na świeżo przygotowanych szlakach, taki dziwny „grys”. Maciek postanowił towarzyszyć mi do mety. Umierałam, szurałam nogami. Około kilometr przed metą minęliśmy panie zabezpieczające trasę, człapiąc obok usłyszeliśmy: to ostatni którzy biegną, reszta będzie iść.
Zostałam bohaterem swojego biegu – dobiegłam na metę. Czas miażdżył, 10 minut gorzej niż w zeszłym roku i ledwie co udało się zmieścić w dwóch godzinach!
Fot. Pasjabiegania.pl

Na mecie, chyba widzieli, że coś nie tak z moimi nogami, bo skierowali mnie do karetki. Poszłam schłodzić łydki, po czekaniu na opatrzenie biegacza po bliskich spotkaniach z kamieniami i poszukiwaniach chłodzącego sprayu czymś mnie wypsikali, ulga był mizerna.
Pozostało tylko posilić się w Kaprysie i wrócić do domu. A4 jak zwykle nie zawiodła i musieliśmy omijać korek rezygnując z jazdy autostradą.
Tak, może i powalczyłabym z tegorocznym rekordem trasy, jednak skutecznie odstraszają mnie kamienie na trasie. Izerskiemu Weekendowi Biegowemu i Wielkiej Pętli mówimy stanowcze NIE.

21K: 01:56:38 i 01:56:39 (7 K40)