Izrael. Dziwne państwo na Bliskim Wschodzie położone w Azji Zachodniej na wschodnim brzegu Morza Śródziemnego. Uczestniczy w Eurowizji, niby Europa a nie do końca, trochę Azja ale też nie za bardzo, takie nie wiadomo co.
Una cosa è certa, to raj dla fanów zabytkowych pojazdów – wszyscy jeżdżą na “żółtych blachach”! To oczywiście żart, zabytków motoryzacji nie spotkaliśmy. Ulicą przemknął tylko jeden “garbus”, reszta to współczesne samochody mniej lub bardziej obite.
Tel Awiw to miasto w budowie, nowe wieżowce pną się w górę, na ulicach ruch i korki. Klakson jest na porządku dziennym i łamanie wszelkich zasad na drodze. Ciekawe jak odbywa się kurs na prawo jazdy i egzamin…
Podczas naszego 7 dniowego pobytu, nie było bynajmniej biblijnie. Auta w Izraelu są zwyczajne, mało zadbane i pospolite. To narzędzia pracy i transportu, nikt się nad nimi nie roztrząsa. Więcej po Wrocławiu jeździ luksusowych samochodów, czy nawet tych z nieco wyższej półki. Porsche, Mercedes czy nawet Audi to w Tel Awiwie mało spotykany widok. Rządzą auta japońskie.
Mini klasycznego nie spotkaliśmy, kilka egzemplarzy MINI, elektryki to raczej wyjątek.
Drogi są zadbane, newralgiczna autostrada izraelsko-palestyńska w całości jest oświetlona, a oprócz płotu wzdłuż drogi scenerię dopełnia drut kolczasty Concertina na całej długości.
Wycieczka była udana, jednak dla poszukiwaczy motoryzacyjnych wrażeń nie polecam Izraela.