Tak jak saga „Gwiezdne Wojny” się rozrosła i nam przybyło epizodów. W zeszłym roku były 3 i tak jak sobie obiecaliśmy w tym roku “pobiegliśmy” kolejne.
I znów mogę obiecać, że to nie koniec.
W tym roku Run Disney zaproponował challenge, czyli połączenie biegów 10k i półmaratonu w zamian obiecał dodatkowy medal. Decyzja była prosta – wybieramy challenge.
Obiecana rejestracja nie ruszyła na wiosnę, internet wrzał, czas płynął i ciągle nie można było wykupić biegów. Hotel mieliśmy zarezerwowany, przezornie wybraliśmy oddalony tylko 2,5 km od parku, żeby za dużo nie chodzić – oczywiście z możliwością anulacji. W maju pojawiły się tanie bilety lotnicze, idealnie nam pasujące w terminie i z wahaniem ale jednak je kupiliśmy, rejestracja nadal nie ruszyła. W końcu w czerwcu odpalili zapisy, chyba po tygodniu walki z problemami technicznymi, kolejnym przekładaniem i otwieraniem wreszcie udało nam się zarejestrować. UFFF. Challenge zostało wykupione najszybciej. Teraz zostało tylko odliczanie…
Wreszcie wylot, okraszony informacją o odwoływaniu lotów, a na koniec strajkiem kontrolerów we Francji i 45 minutowym oczekiwaniem w samolocie na wylot. Polecieliśmy. Reszta poszła „jak z płatka”, autobus do Paryża, RER do Val i zameldowanie w hotelu.
Poszliśmy odebrać pakiety startowe, w którym były aż 3 koszulki (10k, 21 k i challenge), numer startowy, mapka i kupon zniżkowy – 10% do restauracji na terenie “vas” Disneya.
Kolejek nie było, pakiety odbierało się na bieżąco.
Expo – miałam wrażenie, że było nieco mniej stoisk, ale znów zrobiliśmy sobie Vittel zdjęcie. Była też “ściana chwały” z nazwiskami wszystkich zarejestrowanych biegaczy.
Tym razem pogadanka Pauli była dopiero o 14.30 i nie chciało nam się tyle czekać, postanowiliśmy posłuchać jej jutro, bo tez byłą taka możliwość.