Miało być magicznie, mistycznie, czy było?
Pobudka o 3.00, śniadanie maratończyka – biały chleb z rodzynkami, umówiony tuk tuk czeka, ruszamy na start! Nie tylko my, ale jeszcze innych 460 śmiałków.
Fot. Angkor Empire Marathon
Było ciemno, duszno i gorąco. Podczas rozgrzewki spadł deszcz. Niczym otwarcie Igrzysk Olimpijskich, od pochodni zapalono znicz i maraton wystartował. Biegliśmy w ciemnościach, bo droga nie była oświetlona. Znaliśmy trasę, przebiegała znajomą drogą koło naszego hotelu, policjanci nam machali!
Wbiegliśmy do miasta Siem Reap, lampy rozświetlały drogę. Ruch był taki jak w dzień, ale ulice blokowano, choć równolegle przemknął czasem jakiś tuk-tuk czy autobus!
Ciężko się biegło, ciężko oddychało, było parno. Zgodnie z zapowiedziami organizatorów punkty nawadniania były co dwa kilometry, woda, izotonik do oporu, co 5 km do tego banany. Starałam się nie opijać wodą, moczyłam usta, łyk i dalej. Po około 7km rozdzieliliśmy się z Maćkiem, od tego momentu biegłam już sama. Z lokalnego folkloru minął mnie nie młody już biegacz w zwykłych spodniach, koszuli hawance z chustką i BOSO. Wyglądał jak by właśnie wybiegł z restauracji, bo zdecydował się przyłączyć do biegu, tylko dlaczego miał numer startowy? Był wysoko w klasyfikacji generalnej…
Zrobiło się widno, cieplej a my byliśmy na przedmieściach, Angkoru nie było widać.
W końcu wbiegliśmy na drogę do kompleksu, po drodze zaliczyliśmy jeszcze slumsy i charakterystyczną czerwoną utwardzoną ulicę, nawrotka i było za nami 26 km. Byłam 7 kobietą, mijanki są fajne, bo można zorientować się co się dzieje. Wymieniliśmy się z Maćkiem informacjami, cieszyłam się, że jest na trasie w dobrym humorze. Dla mnie to był koniec, może i ściana. W każdym razie zaczęłam zwalniać i tracić tempo w końcu przeszłam do marszu. Zorientowałam się, że koło mnie inni biegacze mają podobnie i tak zawiązała się międzynarodowa grupka biegnąco-chodzących. Na punktach piliśmy wodę, jedliśmy banany, gawędziliśmy, szliśmy, potem znów biegliśmy. Razem w doli i niedoli.
Atmosfera „w maratonie” była świetna, wymieniałam uwagi z wieloma biegaczami, rozmawialiśmy o Polsce, maratonach, często komentowano różny kolor moich butów. Było wesoło, choć ja czułam się nie najlepiej i coraz trudniej było mi się przesuwać do przodu, bo biegiem tego nie nazwę. Korzystałam z punktów medycznych, gdzie chłodzili mi łydkę. Chciałam się zmobilizować i ostatnie 10 km jakoś przebiec, średnio to wyszło.
Połączyliśmy się z „połówką”, porozmawiałam ze znajomymi Filipińczykami, oglądałam mijane świątynie i wypatrywałam Angkor Wat, gdzie była meta. Dobiegłam, koniec. Byłam 12 kobietą na mecie.
Poszłam do namiotu medycznego, chcieli mnie położyć, dać mokre ręczniki, kilku delikwentów leżało pod kroplówkami. Sprawdziłam czy to aby nie Maciek, nadstawiłam łydkę do mroźnego kompresu i poszłam odpoczywać na trawie.
Jedzenia na mecie nie było, taki już urok egzotycznych maratonów, za to wody, piwa i soków do woli. Czekałam na Maćka z mojego punktu leżenia bacznie obserwując metę. W końcu się doczekałam, poszłam go powitać i razem ucztowaliśmy na trawie.
Koło godziny 12, na bosaka, noga za nogą poszliśmy do hotelu, trasą maratonu ale tylko 2 km…
Po przepłaconym makaronie z warzywami, który stanowił nasz posiłek tego dnia oprócz kilku kromek chleba na śniadanie, poszliśmy spać, zajęło nam to 16 godzin.
Niczego nie żałuję, jednak dystansu maratonu w Angkor Empire Marathon nie polecam. Zdecydowanie lepiej wybrać „połówkę”, zdecydowanie ładniejsza trasa, między świątyniami. 21 km wystarczy na 96% wilgotności i 33 stopnie Celsjusza (odczuwalne 40). Tego dnia mieliśmy szczęście, słońce cały czas było schowane za chmurami, gdyby było bezchmurnie nie wiem jak byśmy skończyli. Organizacja bardzo dobra, na punktach niczego nie brakowało, punkty medyczne, zaplecze, masaże wszystko super i bardzo dostępne, bez kolejek. Kibiców po drodze mało, dużo było dzieci ze szkół – myślę, że musiały iść, rodziny i inni biegacze, którzy już ukończyli zawody. Mimo to atmosfera była świetna. Byliśmy, pobiegliśmy, ukończyliśmy.
42k: 04:21:39.8 (82 open i 12 kobieta) i 04:57:59.5