Nie mogliśmy opuścić Dinner Party w Apsara Angkor Resort. Tak egzotyczne miejsce zapowiadało niecodzienne wrażenia.
Nie zawiedliśmy się. Mimo późnej pory imprezy: 18 – 20.30 i bardzo wczesnego startu biegu – 4.30, organizatorzy wymagali obecności już od 4.00 mattina, nie wahaliśmy się co do naszego udziału w khmerskim “pasta party”. Oprócz pysznego jedzenia, które z zaciekawieniem próbowaliśmy były występy i tradycyjne tańce.
Nowi znajomi z Filipin.
Było pysznie.
Kucharze do dyspozycji, którzy tworzyli dania z wybranych składników.
Tylko dlaczego takie imprezy są noc przed startem? Powinny być po i sprzyjać regeneracji!
Po godzinie 20, tak jak większość startujących w maratonie, postanowiliśmy wrócić do hotelu. I tu zaczęły się przygody. Ze względów logistycznych i ułatwienia sobie dotarcia na start w nocy, jeszcze w Polsce, zarezerwowaliśmy sobie hotel – resort najbliżej miejsca startu – 2 km. Do resortu dotarliśmy tuk-tukiem, który zawiózł nas na zwiedzanie Angkoru (hotel był po drodze). Trochę nas zdziwiło, że jeszcze przed hotelem, na drodze są sprawdzane bilety do kompleksu.
Wyszliśmy z imprezy, a że wynajęcie tuk-tuka w Kambodży to nie problem, bo są wszędzie wcześniej nie organizowaliśmy sobie powrotu do naszego hotelu. Pierwszy zagadnięty kierowca nas zignorował, byliśmy zdziwieni. Z kilkoma kolejnymi wdaliśmy się w negocjacje cenowe, stwierdzili, że to daleko, my że za drogo. Po chwili doszliśmy do porozumienia i młody kierowca tuk tuka, który znał lokalizacje hotelu miał nas do niego zawieźć. Abbiamo impostato. Maciek przezornie włączył nawigację. Nasz kierowca trochę za wcześnie skręcił ale liczyliśmy, że zna lepszą drogę. Z dumną miną zatrzymał się pod innym hotelem. Powiedzieliśmy mu, że to nie ten i żeby jechał dalej, po około 200 metrach, na głównej drodze do Angkoru, pośrodku niczego w khmerskich ciemnościach, zatrzymał się i powiedział, że dalej – do lasu, nie jedzie. Do hotelu mieliśmy około 2 km. Forsy od nas nie weźmie. No dobra, tyle to przejdziemy, drogę znamy, wysiedliśmy i nieco zdziwieni poszliśmy. Nie wiem ile kroków przeszliśmy, może z 20, może z 40, gdy zatrzymał nas tubylec wychodząc z bocznej uliczki. Venne fuori, że to policjant, a obok jest posterunek. I tu zaczęły się tłumaczenia, że jesteśmy maratończykami, wracamy z gali, idziemy do hotelu, tuk-tukowiec nas zostawił na drodze. Nasze tłumaczenia trafiały w próżnię. Zaprowadzili nas na posterunek, tu tłumaczyliśmy wszystko od początku kolejnym funkcjonariuszom, pokazywaliśmy klucze od pokoju, rezerwacje, dzwoniliśmy do hotelu ale nikt nie odbierał, wszystko na nic. Odpowiedź była jedna, nie ma takiego hotelu! Czas uciekał, robiło się coraz później i w zasadzie nie widać było rozwiązania. Uparcie powtarzałam, żeby nas zawieźli – my pokażemy im drogę i hotel. Dopo circa 20 minutach dyskusji powiedzieli, że przyjedzie auto. Przyjechał Lexsus i w komfortowych warunkach pojechaliśmy w towarzystwie dwóch policjantów. Cały czas komentowali, że hotelu tu nie ma w końcu dojechaliśmy, szczęśliwie. I po nocy pełnej wrażeń z lekkim opóźnieniem ale przynajmniej zaoszczędzonymi pieniędzmi poszliśmy spać, marne 5 orario.
Kambodża to stan umysłu?