Dyszkę u Szerszenia biegliśmy drugi raz. Przyjemna trasa, klimat i niecodzienna pora bardzo nam się podobały, do tego miałam swoje małe wyzwanie, więc byliśmy zdecydowani i czekaliśmy na otwarcie zapisów. Wybór był między jubileuszowym zlotem w Zabełkowie, Ikarem i biegiem. Wybrałam bieg, mimo, że „zjadały mnie nerwy” miałam déjà vu, z którego bardzo się cieszę!
40 km od Wrocławia, wyjechaliśmy jak zwykle nieco wcześniej, by bezproblemowo zaparkować i na spokojnie odebrać pakiety. Ucieszyłam się, że w tym roku nie było koszulki a buff i to lubianej przez nas firmy. Pół godziny przed startem zaczęliśmy rozgrzewkę, ja byłam kłębkiem nerwów, czułam, że „spalam” się na długo przed biegiem.
Maciek zapomniał zegarka i wreszcie pobiegł tak jak ja lubię biegać, bez kontroli. Mój zegarek służy mi tylko do odmierzania kilometrów, tym bardziej, że trasa nie była oznaczona i tak spłatał mi figa włączając się dosłownie w momencie startu.
Ruszyliśmy, biegło mi się dobrze mimo wysokiej temperatury. Drzewa i woda skutecznie ograniczyły upał, a wbiegając do „lasku” czuło się nawet przyjemny chłód. Trasa jest bardzo urokliwa i nie przeszkadzają mi nawet dwa kółka, lubię tam biegać.
Szybko ustalił się peleton, byłam trzecia ale po drugim kilometrze wyprzedziłam zawodniczkę i tak do mety dobiegłam jako druga kobieta. Tak samo jak w ubiegłym roku, ufff.
Tradycyjnie ponad godzinę czekaliśmy na dekorację, obejrzeliśmy pokaz ognia i poszliśmy na grilla, na którym nic już nie było. To jedyny zgrzyt, uważam, że w pakietach powinny być talony i jedzenie wydawane tylko za „kartkę”, niestety tacy ludzie… Pojechaliśmy do domu, zadowoleni, czekamy na zapisy na 5 Bieg Szerszenia.
10K: 00:45:14 (2 OPEN i 1 k40) i 00:45:33