To nie prowokacja, to nasze subiektywne wrażenia po wizycie – dwudniowej, na Concorso d’Eleganza Villa d’Este. Sobota to kompletny niewypał, niedziela miała zrekompensować rozczarowanie a było tylko drobinę mniejsze…
Wyprawa na wystawę o buńczucznym tytule „W 80 dni dookoła świata – Podróż poprzez Epokę Rekordów” szybko się zakończyła wyjściem po mleko do białej Americano do sklepu za rogiem. Spieszę wyjaśnić, że Americano to włoska kawa, nazwana tak na cześć amerykańskich turystów, którzy zamawiali rozcieńczone espresso w kubku XXL.
Na Concorso najwięcej aut wystawiali właśnie Amerykanie… co mnie już nie dziwi, podobnie jak na RetroMobili i aukcji RM kupili najwięcej aut z kolekcji Bailliona, jedno
z nich – Maserati, przytargali w tym roku do Erby.
Nie jesteśmy wyjadaczami ekskluzywnych konkursów i wystaw motoryzacyjnych, jednak byliśmy dwa lata temu na Concorso i mieliśmy porównanie do tegorocznego. I jest jedna zasadnicza różnica – pojazdów było zdecydowanie MNIEJ. Na terenach słynnej wili było znacznie więcej zielonej trawy, niż samochodów.
Głosy twierdzące, że liczy się jakość – nie ilość, do mnie nie przemawiają. Lecę ponad 1000 kilometrów, pożyczam furę, płacę za parking, za wstęp i to wszystko dla 5 aut? Rozumiem ilość konkursową, ale cała reszta, gdzie się podziała? A teraz z globalnego punktu widzenia, a nie własnego siedzenia: Concorso d’Eleganza Villa d’Este uznawany jest za najważniejszy konkurs na starym kontynencie. I tylko na to nas stać? I co jest najsmutniejsze – najwięcej aut na tym konkursie pokazują Amerykanie…
Dwa lata temu auta stały ciasno poustawiane, przed frontem willi tłoczyły się RR, z boku zaparkowano „koncepty”, które były ustawione również przy trybunach – 3 sztuki w tym BMW, dostępne dla publiczności. Tym razem perełkę BMW wystawiono na obrotowym podium w hali, bez możliwości podejścia i dokładnego obejrzenia, że o „macaniu” nie wspomnę. Koncepty były DWA, co jest nieco wstydliwą liczbą jak na taki konkurs.
Samochody do konkursu dobrano – oczywiście – wyjątkowe. Na kolekcję Corrado Lopresto zawsze można liczyć, jego auta wyróżniają się na tle nawet tych „wyróżnionych”. Są niespotykane, piękne i nienagannie utrzymane.
Kilka było mnie wstanie zachwycić, poniżej i powyżej krótka lista.
RR mnie nie wzruszają, szczególnie w wersji meblarskiej, podobnie jak Ferrari nie przyspiesza bicia serca (niczym dobre espresso), uwielbiam Lamborghini ale ile razy można zachwycać się Miurą? Dobra, przyznaję, trzy aukcyjne egzemplarze, wzbudziły mój zachwyt. I tak można wymieniać…10 Supersonik, 100 Maserati…
Koncepty totalnie do mnie nie przemówiły, choć trzeba oddać sprawiedliwość, że Trezor był rzeczywiście „kosmiczny” a szwajcarskie tablice drogowe na drugim (GFG Style Techrules Ren) wskazują na możliwość spotkanie go na drodze i to jest dopiero „kosmos”.
I to tyle, obeszliśmy się włoskim smakiem. To znaczy smakiem włoskiej kawy serwowanej po bawarsku i może w tym tkwi cała tajemnica.
Na razie nie zamierzam odwiedzać Concorso przez najbliższe 80 lat, no chyba, że otworzą się podwoje niedostępnej twierdzy D’Este i piekło zamarznie, ale we Włoszech to raczej niemożliwe.