W tym roku minęła 90 rocznica 1000 km wyścigu przez Włochy. Start tradycyjnie jest w Bresci, potem załogi jadą przez Weronę, Vicenzę, Padwę, Modenę, Perugię, Sienę, Rzym, Parmę, Mantovę, by po trzech dniach powrócić do Brescii.
W drodze na IMM we Włoszech otarliśmy się o MM, właściciel kempingu w Malcesine szykował samochód do startu w wyścigu oraz spotkaliśmy załogi jadące przez Peschierę.
Uwielbiam włoską motoryzację i jej klimat – oczywiście wyścig Mille Miglia jest na mojej liście marzeń. Wydaje mi się, że to marzenie podobnie jak RMCH pozostanie w sferze tych nie do zrealizowania, więc namiastką nie do zrekompensowania miała być wizyta w muzeum.
Nie wyobrażam sobie innej „narodowej barwy” dla włoskich bolidów.
Liczyłam na fajerwerki w związku z rocznicą, których niestety nie było, bo brudnej, prosto z rajdu, zwycięskiej Alfy Romeo jako eksponat nie liczę.
Muzeum zajmuje spory teren, który podczas wyścigu jest wypełniony do ostatniego miejsca, jest też restauracja i kompleks budynków technicznych. Muzeum znajduje się nieco na uboczu miasta, przy wyraźnie oznaczonym rondzie.
Wjeżdża się przez „czerwoną bramę” i szutrową drogą dojeżdża do właściwych zabudowań. Wystawa obejmuje piętro i parter, wystawionych jest około 30 aut oraz inne pamiątki rajdowe. Ekspozycja jest dobrze zorganizowana, można przyjrzeć się autom i szczegółom.
Mój największy zachwyt wzbudziło Bandini Sport Internazionale
Byliśmy, widzieliśmy, specjalnie jechać tam nie polecam. Przy okazji wyścigu, jest na pewno ciekawiej, jednak uważam, że jak jechać to najlepiej jako uczestnik Mille Miglia a nie tylko obserwator.
Ostatnio polskie załogi są coraz aktywniejsze w wyścigu, poczynając od „polskiej Mewy”, startującej już po raz trzeci a na Cisowiance kończąc, która jest sponsorem i wystawia dwa „swoje” auta.