Półmaraton w stolicy Katalonii, nawet nie pamiętam skąd wzięłam pomysł na ten bieg. Bilety na samolot rezerwowaliśmy pół roku wcześniej z wpisowym się nie spieszyliśmy, bo cena wzrastała po przekroczeniu 12 000 biegaczy. Zgłosiliśmy się w na początku grudnia przy 9 000, potem lawinowo rosła liczba uczestników by zatrzymać się na 17 800.
Podobnie jak na wszystkich większych biegach pakiety odbiera się wcześniej w dniu biegu jest to niemożliwe. Poszliśmy do Areny po pakiet już w czwartek. Bez kolejek, sprawnie dostaliśmy numer startowy, koszulkę i worek. Do tego było kilka ulotek i przekąska z kaszy (jeszcze nie próbowaliśmy).
Zagraniczny pakiet standardowy.
Start biegu: 8:45, zamknięcie stref czasowych 8:30. W niedzielę, jak zwykle na starcie byliśmy wcześniej niż potrzeba. Z hotelu poszliśmy spokojnym spacerkiem 2,5 km na start.
Oddaliśmy rzeczy do depozytu, który był oddalony od startu 500 m i mieścił się na dworcu autobusowym Barcelona Nord. Nie było szatni, ludzie przebierali się na dworze lub w metrze, chroniąc się przez zimnym wiatrem. My też tam chwilę postaliśmy.
Weszliśmy do swojej strefy startowej, gdzie w najlepsze trwała rozgrzewka, tzn. wszyscy karnie biegali we wspólnym kółeczku. Start odbył się sprawnie i po krótkim spacerku do linii wszyscy zaczęli biec. Tłum był ogromny. Biegło się dość ciężko, były problemy z wyprzedzaniem. Pierwsze 10 km bardziej zwracałam uwagę na ludzi i jak tu przebić się do przodu niż na widoki na trasie. Były upadki. W pewnym momencie znalazłam się na środku ulicy w kłębiącym się tłumie biegaczy. Zrobiło mi się gorąco i duszno, nie miałam czym oddychać. Niestety poczułam też „zapach” biegaczy. Szybko skierowałam się na obrzeża trasy, gdzie było znacznie „luźniej” i było czym oddychać. Tak biegłam już do mety, nigdy więcej nie pobiegnę „środkiem”! Na drugiej dziesiątce było troszkę więcej miejsca, biegliśmy wzdłuż plaży. Na całej trasie przeszkadzał silny wiatr. Ostatnie kilometry do mety zupełnie odpuściłam, miałam ciężkie nogi. Dobiegłam w tłumie i przebiegnięcie mety wyglądało jak start na wielu biegach, tyle ludzi wbiegało ze mną.
Odebraliśmy medal, napoje, owoce i bardzo przydatną pelerynkę, która chroniła od zimnego wiatru.
Na trasie była tylko woda, dopiero na mecie dostaliśmy banana i mandarynkę.
W biegu wystartowało aż 244 Polaków, to większa frekwencja niż na niejednym biegu w Polsce. Największym mankamentem dla wracających bezpośrednio po biegu do kraju był brak szatni i zaplecza sanitarnego. Nie mieli możliwości wykąpać się czy choć by tylko umyć po biegu, przebrać i polecieć do domu jak ludzie a nie półmaratończycy.
Jestem zadowolona ale drugi raz do Barcelony na półmaraton się nie wybieram. Jest tyle innych miejsc wartych „przebiegnięcia”.