Jest na liście 10 najlepszych maratonów świata, był na mojej liście marzeń…
W Negril o 5.15 stał się 42 km ulicą do przebiegnięcia.
Planowaliśmy wystartować w jubileuszowym, za kilka lat, bo w tym roku już maraton pokonaliśmy.Pojawiły się bilety w promocyjnej cenie, idealnie w terminie biegu, nie było się nad czym zastanawiać.
Pobudka chwilę przed 4 rano, chcieliśmy spokojnie się przygotować i spokojnym marszem dość na start, specjalnie wybraliśmy hotelik oddalony około 3km, żeby nie chodzić za dużo.
Organizatorzy informowali żeby na starcie stawić się o 4.30. Wyszliśmy, było ciepło ale jeszcze przyjemnie. Kursowały busy dowożące zawodników na start, dużo ludzi szło pieszo, tak jak my. Rozgrzewka gwarantowana.
Na miejscu był już spory tłum. Spotkaliśmy polaków, parę z Poznania, którzy startowali na połówkę. I tak cała polska ekipa liczyła 7 osób, z czego tylko my startowaliśmy na full, reszta half.
Ustawiliśmy się w odpowiedniej strefie czasowej i odliczaliśmy minuty do startu.
Ruszyliśmy całą masą na trasę. Przed nami dwie pętle. Na początku było sporo wyprzedzania i zamieszania.
Trasa poprowadzona była główną ulicą wzdłuż plaży – widoków nie było. Punktów kibicerskich tez brakowało. Naliczyliśmy dwa – jeden w mieście, wesoła ekipa z głośną muzyką i drugi już poza centrum Negril – sprzedawcy kokosów (nasi znajomi) trąbili na muszlach. Wzdłuż trasy były też ustawione samochody, z których puszczali reggae. Jeden – pod koniec trasy namiętnie odtwarzał religijne kazania, biegło się do tego koszmarnie.
Szału nie było, muzyki mało, kibiców mało, klimatu brak. Najwięcej dopingowali nas po drodze turyści, goście hotelowi i inni biegacze wracający po biegu.
Pierwszą pętlę biegliśmy po ciemku, przyjemnie w dobrym tempie. Drugie kółko do 30 km było OK, po nawrocie niemiłą niespodzianką był brak wody na punktach. Słońce nieubłaganie wschodziło. Koło 30 km rozdzieliliśmy się i biegliśmy już osobno. Ostanie 5 km było męczarnią pod górkę i pod Słońce. Dogoniłam Niemca, któremu przypatrywałam się na starcie (na koszulce miał napis że biegnie 100 maratonów), biegłam z nim do mety, mówił mi ile jeszcze zostało km, bo oznaczenia podawane były w milach.
Wpadłam na metę nieźle zmachana. Maciek wbiegł 3 minuty za mną, widziałam go. Potem zniknął mi z oczu. Wypoczywałam w pozycji stojącej, poszłam po kokosa, potem posiedzieć na trawie. Maćka nigdzie nie widziałam. Wylałam na siebie 3 butelki wody i byłam mokra jak po kąpieli w basenie. Porozmawiałam z Poznaniakami, poszłam moczyć nogi w morzu i zaczęłam się denerwować. Minęło ponad 30 min.
Wreszcie go wyparzyłam, był zielony i trzęsący się. Okazało się, że po przekroczeniu linii mety wzięli go na wózek i pół godziny spędził w namiocie medycznym okładany lodem. Zdjęłam mu buty i razem chłodziliśmy się w morzu, piliśmy wodę kokosową, później przydziałowe piwo. Dochodziliśmy do siebie.
Jedzenia nie było, nie licząc niedobrych okrągłych ala pączków z dziurką, załapaliśmy się na jeden przydziałowy, potem już ich nie było. Po maratonie to słabe zabezpieczenie żywieniowe. Szybko rozdano nagrody i zwinięto „miasteczko” o godzinie 12 już było po wszystkim.
Zbieraliśmy siły na powrót do hotelu – 3 km plażą. Poszliśmy. Po drodze zaliczyliśmy burzę, przynajmniej Słońce już nas nie paliło.
Byłam, widziałam, przebiegłam ale Reggae Marathon mnie nie zachwycił. Najważniejsze niedociągnięcia: za mało było punktów z wodą, niedopuszczalny był jej brak po 20 km. Izotonikiem, który się ostał nie dało się polewać a to były już godziny, gdzie Słońce zaczynało mocno świecić. W punktach z wodą wolontariusze już nie podawali woreczków, trzeba było je samem brać ze stolika mając w nogach ponad 25 km… Słabo.
Jak dla mnie brak było karaibskiego klimatu i mało punków kibicerskich.
I najważniejsze: maratończycy byli chyba w tym maratonie! na doczepkę. Najlepiej bawili się ci co biegli dystans 10K i 21K. Mieli muzykę i zabawę na mecie, owoce, przekąski i izotoniki, których dla maratończyków zabrakło, wodę na całej trasie. Nam nawet już puścili ruch na ulicach i trzeba było zbiegać przed samochodami.
Mimo wszystko jestem zadowolona i drugi raz tez wybrałabym 42 kilometry – fulla. 13 godzin w samolocie by biec godzinę i czterdzieści minut ? Wolę pomęczyć się cztery!
Marathon du Medoc nadal pozostaje nr 1 i obawiam się, że będzie niedościgniony pod każdym względem.
A czas? Tak, złamaliśmy cztery godziny!
42K: 03:54:45 i 03:57:54