Auta nie wypożyczyliśmy, korzystaliśmy z lokalnych taksówek, bo transport publiczny na Jamajce praktycznie nie istnieje.
Mała wyspa na Morzu Karaibskim opanowana została przez japońską motoryzację w transporcie osobowym i wielkie amerykańskie ciężarówki.
Tłok, korki i dziury to norma. Szybko jeździć się nie da, bo drogi są w fatalnym stanie. Często „brakuje” połowy jedni, tak duża jest dziura i trzeba jechać pod prąd.
Trąbienie jest na porządku dziennym.
Trąbi się żeby pozdrowić znajomego (na Jamajce wszyscy są znajomymi), popędzić innych kierowców, kiedy się wyprzedza, kiedy się skręca, jest się na łuku, na turystów, żeby zasygnalizować że ma się miejsce, żeby podwieźć turystę, na przechodniów, na pieszych… Nie trąbi się na kozy.
Mimo to kierowcy są uprzejmi w stosunku do siebie, chętnie „wpuszczają” i dają przejechać. Nie to co u nas.
Najprzyjemniejsza jest jazda z wyłączona klimatyzacją, otwartymi oknami i głośnym reggae. Uwielbiałam tak jeździć niczym rodowita Jamajka, chłonęłam zapachy, wilgotne oceaniczne powietrze i przyjemne ciepło.
7 osobowe lokalne taksówki kursują między mieścinami, jeżdżą nimi wszyscy, bo nie ma innego transportu. Pakuje się ile wlezie i tak my podróżowaliśmy w 7 osób wraz z wiertarką i butlą gazową. Po drodze był stop z powodu krów na ulicy. Wszystkie taksówki jak Jamajka długa i szeroka na wykładzinie mają położoną gazetę a na nią gustowną makatkę pod nogi. Gumowych dywaników nie widziałam.
Najciekawsze jednak były podkładki pod rejestracje.
I jeszcze kilka wzorów, których nie udało nam się sfotografować.
Warunki są trudne i tylko japońskie auta są w stanie wytrzymać dziurawe drogi i niesprzyjający klimat oraz naprawy pod przysłowiową palmą i remont silnika na poboczu.
Auta europejskie są bardzo drogie, widzieliśmy kilka Mercedesów i BMW. W Montego Bay są nawet salony samochodowe tych marek i wystawione MINI. Klasyczne Mini widziałam jedno, całe zardzewiałe w środku wyspy gniło pod chatą.