32th Medoc Marathon

Złamaliśmy wszystkie zasady „przed maratonem”. Byle co jedliśmy, spaliśmy może z 3 godziny dzień przed, większość czasu przesiedzieliśmy w niewygodnej pozycji ale to był niezapomniany bieg.

Wolontariusze wskazali nam miejsce odjazdu, autobusy już czekały a po ulicach bordo grasowały dziwne osobniki.

W międzynarodowej ekipie dotarliśmy na miejsce. Ruszyliśmy na start.

Atmosfera byłą niesamowita, wszyscy cieszyli się na wielkie święto. I chyba ostatnią rzeczą, o której wszyscy myśleli było bieganie i wyniki.
W bardzo francuskim stylu przygotowano show na rozpoczęcie.

Ruszyliśmy. 30 km biegło się wspaniale. Trudno opisać co działo się na trasie, biegliśmy od zamku z winnicą, gdzie czekał nas poczęstunek i wino do kolejnego zamku. Przygrywały orkiestry. Ludzi na trasie było dużo, wszyscy wiwatowali, zagrzewali do biegu i częstowali wodą. Wiele osób kupiło prywatnie wodę i podawało nam na trasie. Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni.

Byłam zdziwiona trudnością trasy, górki, podbiegi i zbiegi, winogrona rosną na zboczach… Asfalt kończył się gdy wbiegało się w winnice, był szuter, piach, kamienie a w zamkach kamieniste ścieżki.

Na trasie czekała nas niespodzianka, przy jednym „punkcie” stały Miniaki i Marcos!

Co do punków odżywczych, których było masę na trasie – wino podawano w kubeczkach, gdzieniegdzie w szklanych kieliszkach. Stoły uginały się od pomarańczy, przekąsek, wafelków, ciast i orzeszków. Częstowano słodką specjalnością Bordo, ostrygami (tu było białe wino), lodami, kukurydzą. Wody również nie brakowało.
Na pierwszych 10 km było aż za dużo punktów, później druga 10 była już odpowiednio okraszona, brakowało mi za to punktów między 20 a 30 km kiedy przychodzi kryzys.

Maciek zaliczył małą ścianę i od 31 km biegliśmy osobno.
Było ciężko, upał i Słońce nam nie sprzyjały. 42 km z małym okładzikiem to jednak dużo ale daliśmy radę i minęliśmy metę.

Dostaliśmy medal, butelkę wina, kubek i plecak.

W namiocie restauracyjnym ochoczo napełniali organizatorzy nam kubki winem, było też zimne piwo. Stoły znów uginały się od przekąsek, były jogurty, winogrona, suszone owoce, ciasta, chipsy i kanapki z francuskim pasztetem.

Impreza trwała w najlepsze. Były tańce, tak tak po maratońskim dystansie a wieczorem sztuczne ognie.

W miasteczku biegacza można było się odświeżyć i skorzystać z pryszniców, umywalni a później dalej imprezować…
Autobus czekał na nas o 23.15, by do Bordo dojechać przed 24, to był długi dzień…

42K: 04:20:28 i 04:37:39