Tour de Nowy Sącz

Jak w kolarskim tourze niedziela kołem się kręciła.

Niedziela z reguły jest luźniejsza na zlotach ale nie na Retro. Konkursy, zwiedzanie skansenu, parada po ulicach Nowego Sącza i postój w Rynku. Wszystko zaplanowane aż do godziny 17, my nie mogliśmy sobie pozwolić na tak długie „imprezowanie”. Nasz czas ograniczony był do obiadu, potem czekał nas długi powrót do domu.

Poranek zaczęliśmy od motoryzacyjnych wspomnień i opowieści o papieskich kremówkach

i policyjnych samochodach.

Według mnie najciekawszym samochodem zlotu był Fiat 125 – „fajny, ale po co ten przód było przerabiać”…

W oryginalnym stanie – mnie zachwycił, podobnie jak Chrysler New Yorker z 1948 roku.

Przed obiadem poszliśmy na wycieczkę do skansenu

i mimo, ze byłam tam trzeci raz mam wielki niedosyt tyle jest tam ciekawych „eksponatów” do zwiedzania. Obiecałam sobie następnym razem poświęcić całe przedpołudnie na przejście 20 ha i obejrzenie ponad 70 domostw.

Po obiedzie wyruszyliśmy w drogę powrotną, powrót w niedzielę nam sprzyjał i po 6,5h godziny dojechaliśmy do domu. Zlot był bardzo udany, pogoda dopisała, atrakcje ciekawie dobrane. Czasem warto pojechać na taki zlot, bez rajdu i itinerera. Odstresować się jadąc w kolumnie w asyście Policji, korzystać z atrakcji przygotowanych przez organizatorów bez nerwowej atmosfery rywalizacji i dać się porwać wakacyjnemu splinowi. Nawet nie przeszkadzały mi pohukiwania organizatorów i próba wprowadzenia obozowego rygoru, wszyscy i tak robili wszystko po zlotowemu – jak zwykle.