Rallye Monte Rusava zapowiadało się ciekawie, mimo, że w 2010 roku w tym miejscu było już zorganizowane Naroze – tym razem impreza nawiązywała do słynnego rajdu – 50 let od vítězství mini na Rallye Monte Carlo. Przygotowano trzy odcinki czasowe i ciekawą trasę, Clubiemu chyba jednak się nie spodobał program, bo odmówił współpracy 10 km od domu.
Na światłach zgasł i nie chciał już odpalić. Zepchnęliśmy auto na chodnik i Maciek uraczył go solidną wiązanką, zajrzał pod maskę i nic nie znalazł interesującego. Na następnym skrzyżowaniu znów zgasł. Po dłuższym postoju i przeanalizowaniu wszystkich możliwości zdecydowaliśmy wrócić do domu i do Czech pojechać Abarthem. Clubi po usłyszeniu dobrych nowin całkowicie ozdrowiał i dziarsko dojechał do domu. Przepakowaliśmy rzeczy i na zlot Mini pojechaliśmy Skorpionem.
Na miejscu było już sporo Mini a ja ze dziwieniem stwierdziłam, że mimo tego ich całego kolorytu są nudne. Aut było mniej niż zwykle, do tego bardzo mało ciekawych egzemplarzy.
Clubmany były dwa, ten węgierskie miał przepiękne felgi MM
Na Narozu moim ulubionym punktem programu jest nocny rajd, oczywiście wzięliśmy w nim udział i tym razem. Dumna załoga numer 13.
Z muzyką w tle, klimatyzacją i oświetleniem wewnętrznym to nie to samo, za duży luksus. Inni walczyli z mgłą i zerową widocznością.
W sobotę rano z dokładnością szwajcarskiego mechanizmu zegarowego ruszyliśmy do Rallye Monte Rusawa, po drodze czekały nas niespodzianki:
niezaplanowane
i te przygotowane przez organizatorów
Jechało nam się dobrze i nie czuliśmy dyskryminacji ze strony innych uczestników, jednak to nie to samo co przejażdżka Mini. Czasowe zadania rajdowe totalnie położyłam, auto było zdecydowanie za duże na ciasne zakręty, nie widziałam słupków i jechało mi się beznadziejnie.
Byliśmy tak wcześnie na mecie, że organizatorzy nie zdążyli przygotować dla nas 13 zadania. Po ponad półgodzinnym oczekiwaniu mogłam zaszpanować HHC, bo zadanie polegało na ruszeniu pod górkę tak, żeby koła nie stoczyły się nawet o centymetr. W oczekiwaniu na kolację i wyniki poszliśmy na grzyby.
Wieczorem po tradycyjnym godzinnym spóźnieniu ogłoszono wyniki, ekipy z polski wypadły rewelacyjnie zgarniając większość nagród. Grupa krakowska bardzo zacięcie walczyła o wynik i niesamowicie przeżywała rajd, zacięta byłą też walka grupy górnośląskiej, my mieliśmy bardzo „zdrowe” podejście. Chwilę gawędziliśmy z jednymi i drugimi i nie widzieliśmy obu grup razem. Wszyscy są w klubie a jednak trzymają się w „swoich gronach”, chyba jednak lepiej, żeby było kilka Mini Klubów. Takiego rozdźwięku nie widziałam w grupie węgierskiej… A tak na marginesie, porozmawialiśmy trochę o zlotach i chyba w przyszłym roku zawitamy na „Krakoski”, organizatorzy drżyjcie.
W niedzielę przywitało nas Słońce, ale nie mieliśmy z niego pożytku bo wracaliśmy już do domu, dojechaliśmy oczywiście bez niespodzianek. Teraz czeka nas przegląd Clubiego, mamy już pewne podejrzenia co do jego niemocy i szykowanie Marcosa, kto wie czy nie na najważniejszy zlot tego roku.