To było szaleństwo, porywać się na ten wyjazd, ale właśnie takie szaleństwa sprawiają, że życie jest pełniejsze. Jestem zawiedziona, bo jednak nie dojechaliśmy, ale też cieszę się z tych kilku dni, które pozwoliły mi cieszyć się autem, drogą i przygodą.
Po tym wyjeździe Marcosa polubiłam jeszcze bardziej i mogłam poznać jego zalety, a że się popsuł, no cóż. W gruncie rzeczy to nasz pierwszy wyjazd, gdy nie osiągnęliśmy celu i nie wróciliśmy do domu, kiedyś zawsze jest ten pierwszy raz.
Nasze miny mówią wszystko, byliśmy dziwnie spokojni i pogodzeni z losem.
Droga powrotna była nużąca i męcząca od 8.37 do 22.00 z trzema przerwami na stacjach i parkingach. Nawet na lawecie Marcos wzbudzał ogromne zainteresowanie, były i dobrze znane glonojady, fotografowanie a na postojach pytania i rozmowy przy aucie.
Nasz kierowca też miał radochę z wiezionego auta, robił pamiątkowe zdjęcia (patrz powyżej) a opowiadania i pytania na temat samochodu trwały coś koło 13 godzin.