We Francji omijaliśmy drogi płatne, taka ekstrawagancja nie była nam potrzebna. Marcosowi pędzącemu w porywach 90 km, średnio 80-85 wystarczyły drogi ekspresowe i krajowe.
Tym razem przejechaliśmy przyjemne 190 km i jest to wielkość optymalna, żeby nie powiedzieć idealna dla tego auta. Pogoda dopisywała, jakość dróg już mniej. Nieźle nas wytrzepało na paru odcinkach i ja upatruję w tym nasz dalszy los…
Nocleg zaplanowaliśmy w hotelu, chciałam zwiedzić miasto a w okolicy nie było żadnego kempingu. Mieliśmy przygotowaną listę potencjalnych hoteli, które nam pasowały, kierowaliśmy się do numeru jeden. Muszę przyznać, że biegi wchodziły coraz gorzej i praktycznie nie używaliśmy wstecznego a jedynkę wbijał mi Maciek, nawet jak ja prowadziłam. Ruszałam z dójki i starałam się nie redukować, biegi zmieniałam w ostateczności.
Z impetem wpadłam na rondo, które miało zerwaną nawierzchnię (to będzie ważne później ;)), prawie przez nie przeleciałam, 1 km prosto, kolejne rondo i zjazd do hotelu, 200 metrów. Dojeżdżając do miejsca parkingowego Maciek zauważył wyciek z węża od chłodnicy (wcześniej wyszedł z auta, żeby mnie pokierować). Zaczęło się! Zepchnęliśmy auto na trawę, tam oddało resztę płynów. Maciek @#@$$%^&
Okazało się, że hotel jest „full” a z dziurą nic nie da się zrobić. Zadzwoniliśmy do następnego z naszej listy hotelu (w odległości 1,7 km), tam na szczęście mieli wolne pokoje. Poszłam dopełnić formalności.
Na parkingu spotkaliśmy wrocławianina, który nieco rozładował atmosferę. Poszliśmy na poszukiwania gumowego węża. Zaliczyliśmy salon Seata, Mercedesa, maszyn rolniczych by skończyć w markecie budowlanym, od którego powinniśmy zacząć. Maciek kupił dwa gazowe kolanka i cybanty. Wyciął, wstawił, zdemontował, zamontował i wszystko wyglądało pięknie. Odpaliliśmy i opracowaną alternatywną trasą pojechaliśmy do hotelu. Odległość była minimalna a jednak po około 1 km temperatura była już powyżej normy i rosła w oczach. Hotel był przed nami może nieco ponad 100 m, zgasiłam auto, rozpędem potoczyłam się pod prąd na zakazie, Maciek blokował nadjeżdżające samochody i dopchaliśmy się na hotelowy parking. Mieliśmy dzień zapasu na dojazd do Le Mans, od którego dzieliło nas 350 km. Postanowiliśmy następnego dnia poszukać warsztatu, zwiedzić miasto i zastanowić się co dalej.