Znów 331 km, jazda ciągnęła się niemiłosiernie, po drodze zaliczyliśmy dwa korki.
Ja panikowałam, jak zwykle zresztą w takich okolicznościach, że auto się będzie grzało, na szczęście zatory nie były długie i w zasadzie nie wiadomo dlaczego się tworzyły. Przelotne opady zmieniły się w piekące Słońce i koniecznie chcieliśmy już dojechać na miejsce. Zmęczeni zdecydowaliśmy się zatrzymać w mijanym kempingu o 8 km bliżej od zaplanowanego.
Okazało się, że jest on położony przy granicznej rzece, my byliśmy jeszcze w Niemczech, za mostem był Luksemburg.
Oczywiście poszliśmy do miasteczka, które bardzo mi przypominało włoską Peschierę.
Wieczorem mieliśmy wizytę właściciela Maserati, który przyszedł oglądać Marcosa. Na kempingu odbywały się panele dyskusyjne nad autem, co to, że ładne, angielskie (ciekawe jak na to wpadli) i wygląda jak Ferrari.