260 km w deszczu, bez wycieraczek, bo spadał guma i ramię rysowało szybę, no nie było przyjemnie.
Humory nam dopisywały bo Red był rewelacyjny, jechało nam się coraz lepiej. Po drodze bardzo często nas pozdrawiano, robiono zdjęcia, my też polowaliśmy na klasyki
Na miejscu niezwykle miła staruszka nas zarejestrowała, oprowadziła i opowiedziała parę historii. Było zimno i przelotnie padało.
Okazało się, że jesteśmy w „strasznej dziurze”. Z nudów obeszliśmy jezioro dwa razy i z dalszej rozterki, co robić, wybawił nas ulewny deszcz.
Niemcy to porządny kraj i szanują pracę, więc w niedziele wszystko jest pozamykane, o czym nieopatrznie zapomnieliśmy. Boleśnie nam o tym przypomniała obiadokolacja, ratowanie się otwartą stacją benzynową nic nie dało – zostaliśmy z resztką sałatki ziemniaczanej, dwoma plasterkami pieczeni i kromką chleba oraz awaryjnymi „zupkami chinkami”, które wzięłam na „wszelki wypadek”.