Spaliśmy w hotelu Lemon oddalonym o 12 km od zamku, w którym odbywał się zlot. Okazało się, że nie tylko my, ale też ekipa z Bielska i przesympatyczny właściciel Ritmo. Rano po obowiązkowym pucowaniu auta pojechaliśmy malowniczymi drogami wzdłuż winnic do „winnego” miasteczka.
Organizatorzy dopiero się organizowali, ale powitali nas ciepło w jedynie słusznym języku, tylko taki znali… dogadywaliśmy się bez problemów oni po francusku my po angielsku, reszta na migi.
Auta z muzeum były wystawione na zewnątrz, nasze organizatorzy ustawili skrupulatnie markami.
Zlot był we włoskim stylu i czułam się raczej jak na ForzaItalia, słodkie lenistwo i nicnierobienie. Zresztą auta ze stajni Fiata i wszechobecny czerwony kolor sprawiał, że można było pomylić Francję z Włochami.
Po obejrzeniu samochodów, pogawędkach, spacerze po zamku i okolicy męczyliśmy się leniuchowaniem i ukryci w piwnicach zamku przed skwarem liczyliśmy godziny do wyjazdu. Może jeszcze kiedyś pojedziemy na zlot Abartha, może do Belgii jak będzie go organizował Guy, który tu był duszą towarzystwa.