fot. peterwindsor.com
Tak, wreszcie się doczekałam i zaliczyłam obowiązkową pozycję motofana w tym roku, czyli obejrzałam Rush (zdecydowanie wolę angielską nazwę). Jak to zwykle ja wcześniej przygotowałam się merytorycznie, przeczytałam recenzję, opnie a przede wszystkim dostępne informacje o bohaterach i historii. Nic nie wskazywało na związki z Mini a jednak…
Ku mojemu zdziwieniu filmowy James Hunt „prywatnie” jeździł Cooperem S – jest kilka ujęć auta. Ciekawe czy tak było w rzeczywistości, sprawdzę 🙂
Plusy
– wreszcie dobrze się ogląda z pięknym „ziarnem” jak na rasowy film z schyłku lat siedemdziesiątych przystało, a nie żyletka dająca po oczach HD, Full i 3D,
– aktorzy idealnie wcielili się w grane postacie, może odrobinę lepszy jest Daniel Brühl.
Minus
– jestem jednak nieco zmanierowana motoryzacyjnie ale dla mnie zdecydowanie za mało było wyścigów, ujęć samochodów i bolidów. Chciałabym obejrzeć choć jedno pełne kółko na torze z długimi ujęciami w całym kadrze pojedynku obu kierowców a nie szarpane klatki i zbliżenia. W tym cała poezja pokazująca kunszt kierowców i piękno F1.
I na koniec oczywiście się nie zawiodłam ale też nie zachwyciłam, „wajchowania” biegami było mniej ale jednak…