Zakończenie sezonu planowaliśmy na rajdzie „Noc w skansenie” z łódzką ekipą. Pobudka po czwartej, poranny serek i w drogę. Dojechaliśmy na stację benzynową po drodze mijając piękny dzwon i na tym się zakończyła nasza podróż. Z kosmiczną prędkością nieco ponad dwadzieścia dowlekliśmy się do domu. Parafrazując powiedzenie, gdzie kucharek sześć nie ma co jeść – trzy auta i żadne nie jeździ, w morowych nastrojach poszliśmy spać. W sobotę cały dzień walczyliśmy nad uruchomieniem niebieskiego przy pomocy telefonu, Adama S. i miernika – udało się. Wieczór był czerwonego.
W niedzielę nieplanowany czas znów spożytkowaliśmy na samochody i taki efekt udało się nam uzyskać: